poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 14

Ona:
W końcu wypadało iść na zajęcia. Po ostatniej niebytności profesor trochę się wkurzył. Ale pokazując mu potwierdzenie z komisariatu, trochę go ułagodziłam. Ale i tak musiałam napisać pracę. Właśnie kładłam ją na biurku, już po zajęciach.
 - Pani Anito – zaczął mężczyzna. – Czy możemy chwilę porozmawiać?
 - Tak, oczywiście – odparłam.
 - Jest pewna otwarta sprawa – powiedział mój rozmówca. – Słyszała pani o studiach międzywydziałowych, oczywiście.
 - Tak, nawet próbowałam się dostać, ale byłam na liście rezerwowej. – Kiwnęłam głową.
 - Uniwersytet w Kielcach przysłał nam ofertę. – Mężczyzna podniósł się z krzesła. – Właśnie takowych studiów. Sprawa jest jasna. Jeśli utrzyma pani dotychczasowe wyniki, jest ogromna szansa na przyjęcie. Niech się pani nad tym zastanowi.
 - O… oczywiście – powiedziałam. – Dziękuję. Do widzenia.
Jak widać marzenia cię znajdą. Nie zawsze musisz im pomagać. Chociaż… w sumie będę musiała bardziej przyłożyć się do nauki, żeby mi się to udało. Ale z drugiej strony był Andrzej i Karol. I Kacper. Ten ostatni był powodem wielkiego mętliku w mojej głowie. A obrażający się o wszystko Andrzej tylko mu pomagał. Myśli krążące po wolnych orbitach zawsze zwracały się w stronę libero, a moje serce stanowczo zbyt szybko biło w takich momentach. Rozum wtedy zawsze strzelał je z liścia. Z napisem Andrzej. Ale to nic nie dawało. Szatyn, który był moją pierwszą miłością, szczeniackim zauroczeniem, przybladł w porównaniu z Kacprem. Serce przestało do niego wzdychać już dawno, ale rozum się tak bardzo przyzwyczaił, że pomyliłam to z zakochaniem, zauroczeniem. Może nawet z miłością. Chyba właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że Andrzej od zawsze i na zawsze będzie tylko przyjacielem. Szczeniacka miłość zniknęła dawno, przeminęła. A miejsce przystojnego środkowego zajął wcale nie gorszy libero.
Zakochałam się w nim. Zarówno całym jak i jego cechach. Wspominałam jego uśmiech – jeden kącik ust goniący drugi. Jego blond czuprynę i doskwierający jej brak grzebienia. Dotyk jego dłoni i rytm kroków. Rumieniec, którym oblewałam się prawie przy każdej rozmowie. To, że zawsze był, gdy tego potrzebowałam. I tą nieśmiałość. I czającą się gdzieś głęboko pewność siebie i niezależność. Jeszcze wszystkich zaskoczy, byłam tego pewna. Ale pamiętałam też wzrok, jakim patrzył na Zosię. Jeśli ona tego nie widziała, musiała być najbardziej krótkowzroczną dziewczyną na świecie. Nie miałam co liczyć na uśmiech od losu, którym to okazałoby się, że to mnie nim obdarzy.
Zawinęłam szalik trochę mocniej. Przyspieszyłam kroku, aż przypinki zadźwięczały. Od feralnego wypadku, nosiłam plecak na obu ramionach. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Wtedy właśnie go zobaczyłam. Tą blond czuprynę poznam wszędzie. Choć dziwiło mnie, że nie ma czapki. Moje serce momentalnie zaczęło wybijać najszybszy rytm jaki było w stanie osiągnąć. Zrównałam się z nim na przejściu.
 - Czy mama ci nie mówiła, że trzeba zakładać czapkę? – zapytałam. – Czy mam ci ją kupić na prezent?
Momentalnie odwrócił głowę i się uśmiechnął. W jego oczach zauważyłam wesołe iskierki.
 - Mama pewnie nie byłaby ze mnie dumna, ale faktem jest, że przed treningiem nie mogłem jej znaleźć, byłem lekko spóźniony – powiedział.
 - Nie ładnie Kacperku, nie ładnie – zaśmiałam się. – Przeziębisz się i nie będziesz grał.
 - To dość obszerny temat – zasępił się. – Nie wspominajmy o siatkówce.
 - Dobrze, to o czym? – Popatrzyłam na niego uważnie.
 - Co oznacza twoje imię? – spytał.
Zaśmiałam się i ruszyliśmy na zielonym przez przejście. Wzięłam kilka oddechów i zaczęłam:
 - Anita jako Anita nie ma znaczenia. Jest to zdrobnienie od Anny, ewentualnie Huanity, czyli Joanny. Anna czyli „łaska”, Joanna „Jahwe jest łaskaw”. Czyli najbliżej mi do „łaskawej”. Czy tak jest, sam musisz ocenić.
 - W takim razie, czy będziesz na tyle łaskawa, by dać się zaprosić na lodowisko? – spytał wesoło.
 - Aa… ale ja nie umiem jeździć na łyżwach. – Oczywiście się zaczerwieniłam.
 - Myślę, że da się coś z tym zrobić – powiedział.
Czy moja odpowiedź powinna być inna, niż tak?

On:
Czułem, jak krew pulsowała w całym moim ciele. Przedramiona paliły mnie, niczym żywy ogień, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Przez lata zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Łapczywie brałem każdy kolejny oddech i czułem, jak pot oblewa moje skronie. Skup się, skup się- powtarzałem w myślach. Raz, dwa, trzy-odliczam. Widzę  piłkę lecącą z zawrotną prędkością i biegnę ile tylko sił w nogach. Podbijam. Wracam na boisko widząc piękny gwóźdź Wlazłego. Unoszę rękę w goście tryumfu.
-W porządku chłopaki, koniec na dzisiaj- słyszę głos trenera – Andrzej, zostań jeszcze na chwilę, musisz poćwiczyć zagrywkę-dodaje wskazując na Wronę
Od mojej dzisiejszej dyspozycji zależała decyzja, o tym, kto zagra w następnym meczu. Starałem się dać z siebie wszystko. Po minie trenera widzę, że powinienem być z siebie zadowolony. Razem z resztą drużyny idę do szatni. Siadam na ławeczce obok mojej szafki. Wyciągam z torby treningowej butelkę i łapczywie pociągam kilka dużych łyków wody. Przez krótką chwilę oddycham ciężko, a potem biorę swój ręcznik i idę pod prysznic.
***
Miałem właśnie wychodzić z szatni, kiedy podszedł do mnie Uriarte.
-Piechocki, to twoje PlayStation to jeszcze działa?- podrapał się po głowie, jakby lekko zakłopotany
-Owszem, dziękuję w jego imieniu za troskę - uśmiechnąłem się
-Wiesz, bo już całkiem dawno się z nim nie widziałem- kontynuował
-Wszystkim wyszło to na dobre- spojrzałem nie niego rozbawiony
-To co, widzimy się o dziewiętnastej?- każda nasza rozmowa kończyła się w podobny sposób
-Może być- odparłem, podaliśmy sobie ręce i odszedłem w stronę domu
***
Uporczywie wpatrywałem się w sygnalizator świetlny oczekując aż zapali się zielona lampka i będę mógł przejść na drugą stronę, kiedy usłyszałem jej ciepły, kobiecy głos.
-Czy mama ci nie mówiła, że trzeba zakładać czapkę? – spojrzeliśmy się na siebie- A może mam ci ją kupić na prezent?- zapytała
-Mama pewnie nie byłaby dumna, ale nie mogłem jej znaleźć przed treningiem, byłem lekko spóźniony.
-Nie ładnie Kacperku, nie ładnie- pokiwała palcem, jak gdyby mnie karciła- Przeziębisz się i nie będziesz grał
-To dość obszerny temat. Nie rozmawiajmy o siatkówce – powiedziałem myśląc, że przecież jest tyle ciekawszych tematów, na które moglibyśmy porozmawiać
-Dobrze, to o czym? – wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym zaciekawienia
 - Co oznacza twoje imię? – spytałem
 - Anita jako Anita nie ma znaczenia. Jest to zdrobnienie od Anny, ewentualnie Huanity, czyli Joanny. Anna czyli „łaska”, Joanna „Jahwe jest łaskaw”. Czyli najbliżej mi do „łaskawej”. Czy tak jest, sam musisz ocenić.
 - W takim razie, czy będziesz na tyle łaskawa, by dać się zaprosić na lodowisko? – spytałem wesoło.
 - Aa… ale ja nie umiem jeździć na łyżwach. – jej policzki przybrały barwę dojrzałego pomidora
-Nauczę cię, nie masz się czym przejmować- uśmiechnąłem się zawadiacko
-Nie byłabym tego taka pewna- odparła, ale podążyła tuż obok mnie
-Spokojnie, ze mną nie masz się czego bać. Świetna zabawa gwarantowana! –uśmiechnąłem się od ucha do ucha i pomachałem rękoma, jakbym był niezwykle podekscytowany
Co ja robię?! Spotykanie się z dziewczyną będącą w szczęśliwym związku, kiedy jesteś nią zauroczony do granic możliwości, to nie jest dobry pomysł. Ale przecież nie mogę inaczej. Nie mogę wytrzymać bez jest uśmiechu, głosu, dotyku delikatnych dłoni. Zmierzam w kierunku jakiejś absurdalnej samozagłady i co najgorsze nie mam ochoty schodzić z tej drogi. Anita jest dla mnie niczym najpiękniejszy kwiat na tej ziemi rosnący w miejscu, gdzie człowiek nie jest w stanie dotrzeć. Problem w tym, że wciąż kusi niezwykłą wonią i kolorem płatków. Jeżeli istnieje szaleniec, który się po niego wyprawi, to jestem nim ja. Chciałem uwolnić się od tej znajomości, ale to niemożliwe. Czasem mam wrażenie, że całe moje życie składa się z tylko z naszych spotkań.
-A jeżeli przewrócę się i ktoś utnie mi palec? – dramatyzowała
-To go nie będziesz miała – uśmiechnąłem się zadziornie
-Ej! Nie żartuj sobie ze mnie – obruszyła się
-W porządku, przyszyję ci go – kontynuowałem z wesołością
-Twoje nowe hobby? Chirurgia?
-Dlaczego nie? Dla ciebie mogę zrobić wszystko – odpowiedziałem  i poczułem, jak na moje policzki wstępuje rumieniec
Na moje szczęście doszliśmy już na lodowisko i nie musieliśmy konturować tego tematu. Szybko wypożyczyliśmy łyżwy i weszliśmy na lodową pokrywę. Anita faktycznie nie umiała jeździć, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Chociaż po pewnym czasie brak czucia w ręku spowodowany silnym uciskiem stał się dosyć kłopotliwy. Mimo to była pojętnym, uczniem, a czas spędzony na przyjemnej rozmowie mijał jakby szybciej.
-Naśladuj moje ruchy- powiedziałem z pewną czułością w głosie
-To nie takie proste, jeżeli nie jesteś sportowym geniuszem – zachichotała
-A jakoś sobie radzę- puściłem oczko – Idzie ci coraz lepiej – dopingowałem, kiedy Anita faktycznie zaczynała odpychać się na lodzie – Spotkamy się po drugiej stronie! – krzyknąłem i zacząłem odjeżdżać
-Ciekawe, której…- odpowiedziała –Barierek, czy…- nie mogłem już dosłyszeć, co wymamrotała pod nosem
Po około dwudziestu minutach nauki ze mną potrafiła przejechać naprawdę spory kawałek. Byłem przepełniony dumą i czekałem na nią z wypiętą piersią i ogromnym uśmiechem, by powiedzieć jej jaka jest niesamowita i że spotkaliśmy się po drugiej stronie i to barierek, nie tej drugiej, kiedy nagle straciła równowagę tuż obok mnie
-Uważaj- zaśmiałem się z ulgą łapiąc ją w swoje ramiona
-Powiedział człowiek, który zostawił mnie na pastwę losu – przechyliła głowę – A może zrobiłam to specjalnie?- dodała po chwili przygryzając usta
-Mogłaś powiedzieć, przytuliłbym cię bez tego… mruknąłem prosto do jej ucha
Nie mogłem jednak usłyszeć  odpowiedzi, ponieważ jakiś człowiek wyglądający, jakby odbywał tu swoją pokutę wpadł prosto na nas i nim się spostrzegłem siedzieliśmy na lodzie.
-Ała!- krzyknęła- Już nigdy nie będę chodzić
Wspiąłem się na kolana i ukląkłem przed nią. Popatrzyłem jej prosto w oczy i zupełnie się rozpłynąłem. Zbliżyłem się i dotknąłem jej czoła swoim. Poczułem, jak przyspiesza jej oddech, miałem wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy, a w każdej telewizji pokażą taką ekstremalną śmierć z miłości, ale w porę zdałem sobie sprawę, że jestem kretynem i że nie mam prawa mieszać jej w głowie. Wyszeptałem jedynie:
-Obiecuję, będziesz chodziła. Na mojej warcie nie dzieją się złe rzeczy. Jesteś bezpieczna.
I złożyłem pocałunek na jej czole.
Chociaż ta chwila była dla mnie wiecznością i szczerze pragnąłem, by tyle trwała zachowałem kamienną maskę, podźwignąłem się na nogi i pomogłem jej wstać. Uśmiechnąłem się unosząc najpierw jeden potem drugi kącik ust.
-Widzisz, jesteś cała i zdrowa
-A mogło być inaczej? Przecież na twojej warcie nie dzieją się złe rzeczy. Jestem bezpieczna – powiedziała nieustannie patrząc mi prosto w oczy i przyprawiając mnie o ciarki na całym ciele. Musnęła koniuszki moich palców i schyliła głowę.
-Koniec czasu, prosimy o zejście z lodowiska do szatni. Powtarzam koniec czasu…
-Komu w drogę… - zaczęła odwracając się w stronę wyjścia
-Temu łyżwy- dokończyłem i udałem się za nią wciąż drżąc, wcale nie z zimna