piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział 13

Ona:
Po krótkiej przechadzce trafiłam w końcu do lokum Kacpra. Popatrzyłam chwilę na nowo wybudowany blok, po czym udałam się w ślady mojego przewodnika. Całe szczęście nie mieszkał za wysoko i nawet nie złapałam zadyszki.
 - Rozgość się – uśmiechnął się Kacper po wejściu. – Kakao?
 - Byłoby wspaniale – powiedziałam rozglądając się po nowoczesnym wnętrzu.
Przedpokój wyglądał jakby wyjęty z gazetki, któregoś ze sklepów meblowych. Królowała szarość, na ścianie wisiało wielkie lustro, obok którego stała szafka na buty. Lampa dawała ostre białe światło, które trochę oślepiało, ale dało się przyzwyczaić. Nie widać tu było żadnej bytności człowieka, bo nawet buty były schowane, pewnie dlatego, że jeśli tu stały wyglądały bardzo obco.
 - Salon jest na wprost – uśmiechnął się chłopak wystawiając głowę z kuchni.
Podeszłam wolnym krokiem. W pokoju ujrzałam wielką plazmę i nieskazitelnie białą kanapę. Usiadłam ostrożnie, była bardzo wygodna. Kolejna strona z katalogu. Szklana ława, biały, puszysty dywan, panele… na ścianach reprodukcje znanych dzieł sztuki. Za mną zauważyłam stół na sześć osób, ale widać było, że używane jest tylko jedno miejsce, gdzie stał laptop i leżał jakiś notatnik. Właśnie to i filmy koło telewizora mówiły, że ktoś tu mieszka i pracuje. To mieszkanie było zbyt idealne, żeby w nim zamieszkać. Pomyślałam sobie, jak nieswojo i samotnie czuje się tu libero. Sama nie potrafiłabym wytrzymać pewnie miesiąca, albo i krócej. To mieszanie było takie… obce. Nie czuć było tu w ogóle właściciela.
 - Proszę – podając mi kakao uśmiechną się po swojemu.
 - Mam nadzieję, że nic nie ubrudzę – powiedziałam, po czym wypiłam łyk napoju.
 - Nie martw się – wzruszył ramionami i siadł na drugim końcu kanapy. – I tak bywam tu sporadycznie. I tylko po to, żeby się przespać.
 - Z piękną blondynką u boku? – zażartowałam.
 - Nie gustuję w blondynkach – pociągnął temat.
 - No tak, wolisz rude – zaśmiałam się. – Zosia, tak?
 - Ta-tak – zapeszył się.
 - Nie czujesz się w tym mieszkaniu trochę… obco? – spytałam, by zmienić temat.
 - I obco, i trochę samotnie – wzruszył ramionami. – Jednak wolę wycieczki po Bełku niż przesiadywanie w domu.
 - Nie rozumiem – pokręciłam głową. – W mieszkaniu się mieszka, a nie bywa. To też część ciebie. Nie wyobrażam sobie, że nie mam ciepłego kąta, w którym zaszywam się i czytam książkę!
 - Wiem, że wierzysz w to co mówisz. Widać to po twoim mieszkaniu – powiedział. – Zdradzę ci sekret: podoba mi się o wiele bardziej niż to. Ale to tata mi je załatwił i pewnie zapłacił niezłą sumę za architekta.
 - Bo architekt to największe zło – zaśmiałam się. – Mieszkanie musi odzwierciedlać ciebie. Nie możesz nic tu zmienić?
 - W sumie… nie wiem – zamyślił się. – Nigdy o tym nie myślałem…
 - To całe szczęście masz mnie – powiedziałam. – Jeśli sypialnia też jest jak strona z katalogu, to lepiej zacznij się nad tym zastanawiać.
 - Może masz rację – powiedział. – A jak to było z twoim mieszkaniem?
 - To tutaj to nic. Nie widziałeś tego w Rzeszowie – zaśmiałam się raz jeszcze. – Bo przy tym pomagał mi Karol i Andrzej. Choć nie przeczę, wyszło nieźle.
 - Czemu nie mówisz o nich Kłos, albo Wrona? – spytał. – Albo na mnie Piecho? Wszyscy tak się do nas zwracają, a ty nie.
 - Przecież Kacper to twoje imię. Po to mamy imiona, żeby się nimi posługiwać, po co nadawać przezwiska? – powiedziałam. – Kiedyś imiona oznaczały coś więcej, teraz… teraz tylko niektórzy mają takie szczęście.
 - Aha – uśmiechnął się tylko.
 - Na przykładzie – wiedziałam, że nie zrozumiał. – Bogumił, czyli miły Bogu, Teodora to miła Panu, no i najpopularniejsze: Wiktoria, czyli zwycięstwo. Poza tym dostając imię dostajemy patrona. Błogosławionego lub świętego… wybacz na chwilę – musiałam przerwać swój wywód, bo przyszedł mi SMS.
 - Andrzej – westchnęłam. – No nic, dokończymy tą rozmowę na pewno. Może nawet tu wpadnę. I dziękuję za kakao.
 - To ja dziękuję – powiedział Kacper. – Możesz mi jeszcze jedno powiedzieć?
 - Zosia zawsze kojarzy mi się z Zośką, czyli Tadeuszem Zawadzkim – uśmiechnęłam się. – Ma niezwykłe imię i niech o nim pamięta. Cześć!
Wychodząc z klatki wpadłam w ramiona Andrzeja.
 - Nie zmarzłaś? – spytał.
 - Nie, a nawet jeśli to teraz jest mi ciepło – uśmiechnęłam się.
 - To chodź, wracamy do domu – powiedział. – No i… przepraszam, że czasami jestem zazdrosny. Ale po prostu…
 - Nic nie mów, wybaczam – pogładziłam go po policzku i udałam się w stronę domu. – No chodź!
Mimo Andrzeja u boku czułam dziwną pustkę. Zamyśliłam się, pozwoliłam moim myślom podążać torami, które same wybrały. Dziwnym trafem moje myśli wybrały drogi, które łączyły się przy obrazie chłopaka, który ukrywał swoje prawdziwe ja gdzieś głęboko. Miałam też dziwną ochotę wydobyć je na powierzchnię. Kto wie, może jeszcze mi się to uda...
On:
Jednym z niewielu plusów mojego mieszkania był fakt, że znajdowało się całkiem blisko Niedźwiedzia. Po krótkiej drodze dotarliśmy pod mój blok. Zaprowadziłem ją do mojego mieszkania i kazałem się rozgościć. Nie chwaliłem się zbytnio tym, co tu miałem, bo nie było czym. Raczej słabo wypadałem w roli gospodarza. Poszedłem do kuchni zrobić kakao, które, jak wywnioskowałem było jej ulubionym napojem. Całkiem zabawne biorąc pod uwagę fakt, że zawsze spotykałem ją z kawą. Kilka chwil później postawiłem przed nią kubek z gorącym napojem.
-Oto moja twierdza – uśmiechnąłem się
-Mam nadzieję, że nic nie ubrudzę- wyglądała na lekko zakłopotaną
-Nie masz się, czy martwić- usiadłem na kanapie – Sam bywam tu sporadycznie, tylko po ty, żeby się przespać.
-Z piękną blondynką u boku? – jej pytanie zupełnie mnie zaskoczyło
-Nie gustuję w blondynkach – odparłem dosyć pewnie
-Wolisz rude- pokiwała głową –Zosia?- upewniła się
-T-tak- odparłem zmieszany
Nastąpiła chwila niezręcznej, ciężkiej ciszy. Wolałbym, żeby o niej nie wspominała. Chciałbym ostatecznie zamknąć pewien rozdział, który pisała w moim życiu.
-Nie czujesz się tu…obco? – spytała nagle wyrywając mnie z przemyśleń
 - I obco, i trochę samotnie – wzruszyłem ramionami. –Wolę wycieczki po mieście, niż przesiadywanie w domu.
 - Nie rozumiem – pokręciłam głową. – W mieszkaniu się mieszka, a nie bywa. To też część ciebie. Nie wyobrażam sobie, że nie mam ciepłego kąta, w którym zaszywam się i czytam książkę!
 - Widać to po twoim mieszkaniu – powiedziałem. – Zdradzę ci sekret: podoba mi się o wiele bardziej, niż to kupione przez mojego ojczulka. Musiał zapłacić niezłą sumkę architektowi- rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym widział je pierwszy raz
 - Architekt to największe zło – zaśmiała się – Mieszkanie musi odzwierciedlać ciebie. Nie możesz nic tu zmienić?
 - Nie wiem… –zastanowiłem się. – Nigdy o tym nie myślałem…
 - To całe szczęście masz mnie – powiedziała. – Jeśli sypialnia też jest jak strona z katalogu, to lepiej zacznij się nad tym zastanawiać.
 - Może masz rację – przytaknąłem – Mamy przypadłość do poruszania tematu sypialni, gdy się odwiedzamy, zauważyłaś? – zaśmiałem się.
Widziałem rumieniec wpływający na jej policzki i muszę przyznać, że wyglądała uroczo będąc tak zakłopotaną.
-Cóż, niezłe z nas śpiochy – uśmiechnęła się niepewnie- Ty masz jeszcze jedną ciekawą przypadłość.
-Jaką?- uniosłem brew ku górze wyraźnie zaciekawiony
-Profesjonalnie sprawiasz, że czuję się zawstydzona.
-Cóż, nie wiedziałem, że mam w sobie tyle uroku- uniosłem najpierw jeden kącik ust ku górze, potem drugi
-Raczej nietaktu Kacperku- zachichotała
-Nazywaj to, jak chcesz- wzruszyłem ramionami niby obojętnie.
Ponownie nastąpiła chwila zupełnej ciszy między nami. Ta przeszkadzała mi już dużo mniej, ale nie sądzę, by w przypadku Anity było podobnie. Aby skrócić te męki przesiąknięte niezręcznością, zapachem damskich, wiśniowych perfum i kakao zapytałem:
-A jak to było z twoim mieszkaniem?
 - To tutaj, to nic- rozmarzyła się. Nie widziałeś tego w Rzeszowie. Przy tym pomagał mi Karol i Andrzej. Choć nie przeczę, wyszło nieźle.
 - Czemu zawsze używasz imion? – spytałem czując nagłą potrzebę zdania tego pytania
 - Po to mamy imiona, żeby się nimi posługiwać, po co nadawać przezwiska? – powiedziała. – Kiedyś imiona oznaczały coś więcej, teraz… teraz tylko niektórzy mają takie szczęście.
 - Aha – uśmiechnąłem się niezręcznie
 - Na przykład –dodała po chwili– Bogumił, czyli miły Bogu, Teodora to miła Panu, no i najpopularniejsze: Wiktoria, czyli zwycięstwo. Poza tym dostając imię dostajemy patrona, błogosławionego lub świętego… - przerwała, bo jej telefon wydał dźwięk informujący o przychodzącej wiadomości- To Andrzej…-wyjaśniła- Cóż, było naprawdę miło, dokończymy tę rozmowę później- uśmiechnęła się przepraszająco i skierowała się w stronę drzwi.
Chciałem ją jeszcze zapytać, co oznacza jej imię, ale nie pozwoliła mi dokończyć i błędnie odczytując moje intencje powiedziała tylko o tym, z czym kojarzy się jej Zośka. Pospiesznie wyszła rzucając tylko krótkie: „Cześć”.
Dotarło do mnie wtedy, że jestem drugi i zawszę będę tylko miłym dodatkiem. Naprawdę nie wiem, czego się spodziewałem. Westchnąłem ciężko po raz kolejny dostając w twarz od rzeczywistości i zamknąłem drzwi.

czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział 12

On:
Moja lodówka, jak zwykle świeciła pustkami. Po tym, jak zobaczyłem w niej mały jogurt naturalny i kawałek pomidora zrezygnowany zamknąłem ją bez żadnych oporów. Mój żołądek będzie musiał przetrwać tę okropną próbę czasu, nim wrócę ze sklepu ze świeżymi produktami. Szybko nałożyłem na siebie jakieś ubrania i pakując portfel do kieszeni wyszedłem z mieszkania. Niedługo potem idąc wzdłuż jednej z ulic zauważyłem Anitę. Wszędzie poznałbym jej włosy, sylwetkę i ten charakterystyczny plecak z mnóstwem przypinek. Uśmiechnąłem się lekko zastanawiając się, co to za okrutna siła sprawia, że ciągle się widujemy. Bełchatów wcale nie jest tak małym miastem, a wydaje się, jakbyśmy byli jedynymi jego mieszkańcami. Popatrzyłem, jak zbliża się do przystanku autobusowego. Była jakieś dwieście metrów przede mną. Utkwiłem w niej swój wzrok. Zdecydowanie miała coś w sobie. Nie mam pojęcia co, ale mimo wszelkich prób nie potrafiłem zapomnieć jej uśmiechu, zapachu, tego, jak delikatne ma dłonie. To niezwykłe „coś” sprawiało, że uwielbiałem przebywać w jej towarzystwie, chociaż widząc ją zapominałem, jak się nazywam. Była mi tak bliska, a tę „okrutną siłę”, która stawiała nas sobie na drodze prawie codziennie zwykłem nazywać moim największym błogosławieństwem. Pokręciłem delikatnie głową wierząc, że pomoże mi to pozbyć się uporczywych myśli. Nagle zauważyłem, jak mężczyzna wyglądający na typowy postrach osiedla z logiem słynnej firmy nadrukowanej na jego roboczym, odświętnym i wszystko w jednym dresie zrywa plecak z jej kruchych ramion i zaczyna uciekać. Nie wahałem się ani chwili i potrącając przy tym całą masę osób wykrzykujących coś w moją stronę biegłem ile tylko miałem sił. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, próbowałem wydobyć z siebie całą sprawność fizyczną, jaką zdobyłem przez tyle lat treningów. Minąłem Anitę i na chwilę odwróciłem się, by zobaczyć jej twarz. Wyglądała na przestraszoną i zdezorientowaną jednocześnie. Przyspieszyłem, chociaż wątpiłem, że to możliwe. Chwilę później dogoniłem złodziejaszka i wyrwałem mu plecak. Momentalnie przystanął i odwrócił się w moim kierunku z miną, która sprawiłaby, że pod dziewięćdziesięcioma procent ludzi ugiąłby by się kolana, ale nie pode mną wtedy. Adrenalina pulsowała w moich żyłach i jestem pewien, że moje oczy przypominały wtedy odcieniem krystaliczny lodowiec. Mężczyzna był ode mnie niższy o średnio dwie głowy. Kiedy zmierzył mnie swoim wzrokiem nagle cała pewność siebie, która chowała się za tą ortalionową powłoką zniknęła. Odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać jeszcze szybciej, niż wtedy, kiedy trzymał w ręku swoją niedoszłą zdobycz. Uśmiechnąłem się szeroko czując przypływ męskiej dumy.
-Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – usłyszałem za sobą ciepły kobiecy głos, który sprawił, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, niż przed chwilą
-Dziękuję- odpowiedziałem odwracając się, gdyż nie było stać mnie na więcej zaraz po tym, jak zobaczyłem ją, a cała pewność siebie ulotniła się niczym dym z marnego papierosa.
-Skąd wiesz, że to komplement? – spytała unosząc brew ku górze i sprawdzając zawartość swojego plecaka
-Nie mogłabyś w tyj sytuacji nie prawić mi komplementów, uratowałem twój dobytek – wysiliłem się na jakiś słaby żart
-Chyba jest w tym trochę racji…- urwała na moment- Muszę zgłosić próbę kradzieży, poczekaj- dodała po chwili
Zadzwoniła do jakieś koleżanki informując, że nie będzie jej na zajęciach. Wciąż stałem obok niezbyt uważnie przysłuchując się rozmowie.
-A tak serio, to dziękuję- powiedziała chowając telefon do plecaka- Mały, wielki Kacprze- uśmiechnęła się pod nosem nieustannie patrząc na mnie
-Chyba jesteś jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu
-Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – wyglądała na lekko zdezorientowaną
-Wiesz- zacząłem- Wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho. Da się odzwyczaić.
Właśnie podeszliśmy pod gmach policji. Zapytała, czy poczekam tutaj na nią. Przytaknąłem.
***
-Po wszystkim – uśmiechnąłem się, kiedy wyszła wreszcie na zewnątrz
- Nie dzwonisz do Andrzeja? – zapytałem lekko kpiącym tonem
- Nie – odparła chłodno – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
- Nie było tematu! – uniosłem ręce – Mogę cię gdzieś zaprosić?- zapytałem pełen zgubnej nadziei
- Paniczu, czyżbyś chciał, bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiała się w niesamowicie piękny sposób
- Droga pani –odchrząknąłem –Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu- zadziornie uniosłem kącik ust ku górze widząc, jak się rumieni
-Powinieneś, panie nabrać kolorów, cyklicznie wylewany wrzątek pomaga, jak słyszałam – niezręcznie próbowała wybrnąć z sytuacji
-Skądże ta wiedza na temat mego ciała? –Czyżby z nieustannych wyobrażeń? – uśmieszek nie schodził z mojej twarzy i miałem wrażenie, że wykorzystuje właśnie wszelkie pokłady mojej dzisiejszej pewności siebie. Poczułem dosyć mocne szturchnięcie w ramię i usłyszałem, jak cicho chichocze, więc po prostu skierowałem się do najlepszej kawiarni w tym mieście
***
Ku zdziwieniu całego wszechświata Anita nie oblała mnie kawą. Być może uznała, że mój tors nabrał już wystarczająco zdrowych kolorów. W najlepsze rozmawialiśmy akurat o naszych ulubionych autorach, kiedy kątem oka zobaczyłem Winiarskiego. Popatrzyłem na niego, a on zdając sobie sprawę, z kim właśnie rozmawiam zdecydowanie przyspieszył kroku ku naszemu stolikowi.
-Cześć, siemka, witam damę i ciebie Kacper- popatrzył na mnie chłodno- Wspaniale, że cię widzę, bo w trybie bardzo nagłym musimy omówić taktykę na następny mecz- Wskazał ruchem głowy na odległy kąt kawiarni – Przemiłą panią przepraszam za zakłócenie porządku. Proszę pozdrowić Andrzeja – zwrócił się do Anity akcentując ostatnie słowo
-Co ty wyprawiasz?- prawie krzyknął, kiedy odeszliśmy od stolika
-Rozmawiam z koleżanką, od kiedy, to coś złego?
-Od kiedy twoja koleżanka ma chłopaka będącego jednocześnie twoim wrogiem numer jeden i od kiedy postanowiłeś bezwstydnie się w niej zadurzyć! – machał rękami
Poczułem, jak się czerwienię i przeklinałem, że mój organizm postanowił odpowiedzieć Michałowi, nim jeszcze ten skończył swoją wypowiedź
-Co za bzdury! Wcale się w niej nie zadurzyłem!- popatrzyłem na niego najpewniej, jak potrafiłem
-Takie bajki, to ja synom na dobranoc opowiadam- prychnął
-Nie mam zamiaru o tym rozmawiać- uciąłem- Doceniam twoją troskę, ale możesz być spokojny. Nie rozwalam cudzych związków- dodałem i wróciłem do Anity
Po chwili przyjemnej rozmowy postanowiłem po części na złość Winiarskiemu, po części z własnej chęci i potrzeby zaprosić ją do mojego mieszkania. Zgodziła się i przysięgam, gdyby mogło serce wyskoczyłoby mi wtedy z piersi.

Ona:
Po wyjeździe brata wszystko wróciło do normy. Andrzej przesiadywał u mnie, albo ja u niego. Był tylko jeden problem: zazdrość. Nie raz, nie dwa docinałam mu z tego powodu. Na co oczywiście się obrażał i Karol musiał interweniować. Nie inaczej było dzisiaj. A zegar nawet nie pokazał godziny dziesiątej przed południem.
 - Męczy mnie to – wyznałam Karolkowi moje myśli. – Andrzej nawet nie ma porządnych podstaw do zazdrości!
 - Spoko Mała Księżniczko – przytulił mnie. – W końcu mu przejdzie.
 - Oby – przewróciłam oczami. – Bo nie wytrzymam. Dobra, idę na wykłady.
Karol poszedł do siebie, a ja zamknęłam mieszkanie i zarzuciłam plecak na jedno ramię. Telefon schowałam do kieszeni i udałam się na przystanek. Wolnym krokiem przemierzałam bełchatowskie ulice. Patrząc na zegarek dowiedziałam się, że mam jeszcze piętnaście minut na autobus i pół godziny do wykładów. W końcu nie musiałam się spieszyć. Jednak następne wydarzenia odebrały mi umiejętność szybkiego reagowania. Poczułam tylko jak ktoś zrywa mi plecak z ręki. Nim zdążyłam zareagować mężczyzna rzucił się w pościg. Zaraz za nim pewna blond czupryna, która dopadła mojego „oprawcę” i odebrała mu moją własność. Jednak sam zbir uciekł.
 - Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – przecież zwykłe „Cześć” było przereklamowane.
 - Dziękuję – powiedział Kacper.
 - Skąd wiesz, że to komplement? – w międzyczasie sprawdziłam plecak. Nic nie zginęło.
 - Nie mogłabyś mi w tej sytuacji nie prawić komplementów, uratowałem twój dobytek – zaśmiał się.
 - Chyba jest w tym trochę racji – zamyśliłam się. – Muszę zgłosić próbę kradzieży… poczekaj.
Zadzwoniłam do koleżanki z zajęć prosząc o dyskretne przekazanie profesorowi, że mnie nie będzie. Jedna sprawa załatwiona.
 - A tak na serio to dziękuję – powiedziałam Kacprowi, który ciągle mi towarzyszył. – Mały, wielki Kacprze.
 - Jesteś chyba jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu- uśmiechnął się
 - Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – zdziwiłam się.
 - Wiesz, wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho – zaczął wyliczać. – Da się odzwyczaić.
 - Nie wątpię – popatrzyłam na niego. – Poczekasz na zewnątrz?
 - Jasne – uśmiechnął się.
Po tym zapewnieniu weszłam do gmachu komendy, gdzie przebywali stróże prawa.
***
 - I po wszystkim – podsumowałam.
 - Nie dzwonisz do Andrzeja? – zakpił Kacper.
 - Nie – odparłam chłodno. – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
 - Nie było tematu! – uniósł ręce. – Mogę cię gdzieś zaprosić?
 - Paniczu, czyżbyś chciał bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiałam się.
 - Droga pani – wszedł w rolę. – Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu.
Zarumieniłam się momentalnie. Moja wina, że z równania ja + Kacper + kawa zawsze wychodzi katastrofa? Czekaj, czekaj. Czyli ja + Kacper – katastrofa wychodzi kawa? Czasami matematyka w codziennym użyciu mnie przeraża.
Udaliśmy się do kawiarni, gdzie udało mi się uniknąć zachlapania ubrania mojego kompana czarnym naparem. Byłam z siebie naprawdę dumna. Kacper chyba również był zadowolony. W pewnym momencie podszedł do nas Michał Winiarski z nietęgą miną.
 - Piechu, musimy omówić taktykę na najbliższy mecz – i zniknęli na chwilę.
Pokręciłam głową, ale poczekałam na Kacpra, który najwyraźniej się tym nie przejął.
 - Miło się spędza z tobą czas – powiedziałam.
 - Ile się wykosztowałaś na te słowa? – zaśmiał się.
 - Kawa rozwiązuje mi język – zawtórowałam mu. – Lepsza niż wino.
 - Ciekawe ilu rzeczy mógłbym się jeszcze dowiedzieć – odparł.
 - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – puściłam mu oczko.
 - W takim razie, mogę zaprosić cię do swoich czterech ścian – powiedział. – Oczywiście w ramach tego, że ja byłem u ciebie jakiś czas temu.
 - Tylko winny się tłumaczy – zaśmiałam się, ale przystałam na jego propozycję.