czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział 12

On:
Moja lodówka, jak zwykle świeciła pustkami. Po tym, jak zobaczyłem w niej mały jogurt naturalny i kawałek pomidora zrezygnowany zamknąłem ją bez żadnych oporów. Mój żołądek będzie musiał przetrwać tę okropną próbę czasu, nim wrócę ze sklepu ze świeżymi produktami. Szybko nałożyłem na siebie jakieś ubrania i pakując portfel do kieszeni wyszedłem z mieszkania. Niedługo potem idąc wzdłuż jednej z ulic zauważyłem Anitę. Wszędzie poznałbym jej włosy, sylwetkę i ten charakterystyczny plecak z mnóstwem przypinek. Uśmiechnąłem się lekko zastanawiając się, co to za okrutna siła sprawia, że ciągle się widujemy. Bełchatów wcale nie jest tak małym miastem, a wydaje się, jakbyśmy byli jedynymi jego mieszkańcami. Popatrzyłem, jak zbliża się do przystanku autobusowego. Była jakieś dwieście metrów przede mną. Utkwiłem w niej swój wzrok. Zdecydowanie miała coś w sobie. Nie mam pojęcia co, ale mimo wszelkich prób nie potrafiłem zapomnieć jej uśmiechu, zapachu, tego, jak delikatne ma dłonie. To niezwykłe „coś” sprawiało, że uwielbiałem przebywać w jej towarzystwie, chociaż widząc ją zapominałem, jak się nazywam. Była mi tak bliska, a tę „okrutną siłę”, która stawiała nas sobie na drodze prawie codziennie zwykłem nazywać moim największym błogosławieństwem. Pokręciłem delikatnie głową wierząc, że pomoże mi to pozbyć się uporczywych myśli. Nagle zauważyłem, jak mężczyzna wyglądający na typowy postrach osiedla z logiem słynnej firmy nadrukowanej na jego roboczym, odświętnym i wszystko w jednym dresie zrywa plecak z jej kruchych ramion i zaczyna uciekać. Nie wahałem się ani chwili i potrącając przy tym całą masę osób wykrzykujących coś w moją stronę biegłem ile tylko miałem sił. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, próbowałem wydobyć z siebie całą sprawność fizyczną, jaką zdobyłem przez tyle lat treningów. Minąłem Anitę i na chwilę odwróciłem się, by zobaczyć jej twarz. Wyglądała na przestraszoną i zdezorientowaną jednocześnie. Przyspieszyłem, chociaż wątpiłem, że to możliwe. Chwilę później dogoniłem złodziejaszka i wyrwałem mu plecak. Momentalnie przystanął i odwrócił się w moim kierunku z miną, która sprawiłaby, że pod dziewięćdziesięcioma procent ludzi ugiąłby by się kolana, ale nie pode mną wtedy. Adrenalina pulsowała w moich żyłach i jestem pewien, że moje oczy przypominały wtedy odcieniem krystaliczny lodowiec. Mężczyzna był ode mnie niższy o średnio dwie głowy. Kiedy zmierzył mnie swoim wzrokiem nagle cała pewność siebie, która chowała się za tą ortalionową powłoką zniknęła. Odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać jeszcze szybciej, niż wtedy, kiedy trzymał w ręku swoją niedoszłą zdobycz. Uśmiechnąłem się szeroko czując przypływ męskiej dumy.
-Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – usłyszałem za sobą ciepły kobiecy głos, który sprawił, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, niż przed chwilą
-Dziękuję- odpowiedziałem odwracając się, gdyż nie było stać mnie na więcej zaraz po tym, jak zobaczyłem ją, a cała pewność siebie ulotniła się niczym dym z marnego papierosa.
-Skąd wiesz, że to komplement? – spytała unosząc brew ku górze i sprawdzając zawartość swojego plecaka
-Nie mogłabyś w tyj sytuacji nie prawić mi komplementów, uratowałem twój dobytek – wysiliłem się na jakiś słaby żart
-Chyba jest w tym trochę racji…- urwała na moment- Muszę zgłosić próbę kradzieży, poczekaj- dodała po chwili
Zadzwoniła do jakieś koleżanki informując, że nie będzie jej na zajęciach. Wciąż stałem obok niezbyt uważnie przysłuchując się rozmowie.
-A tak serio, to dziękuję- powiedziała chowając telefon do plecaka- Mały, wielki Kacprze- uśmiechnęła się pod nosem nieustannie patrząc na mnie
-Chyba jesteś jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu
-Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – wyglądała na lekko zdezorientowaną
-Wiesz- zacząłem- Wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho. Da się odzwyczaić.
Właśnie podeszliśmy pod gmach policji. Zapytała, czy poczekam tutaj na nią. Przytaknąłem.
***
-Po wszystkim – uśmiechnąłem się, kiedy wyszła wreszcie na zewnątrz
- Nie dzwonisz do Andrzeja? – zapytałem lekko kpiącym tonem
- Nie – odparła chłodno – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
- Nie było tematu! – uniosłem ręce – Mogę cię gdzieś zaprosić?- zapytałem pełen zgubnej nadziei
- Paniczu, czyżbyś chciał, bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiała się w niesamowicie piękny sposób
- Droga pani –odchrząknąłem –Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu- zadziornie uniosłem kącik ust ku górze widząc, jak się rumieni
-Powinieneś, panie nabrać kolorów, cyklicznie wylewany wrzątek pomaga, jak słyszałam – niezręcznie próbowała wybrnąć z sytuacji
-Skądże ta wiedza na temat mego ciała? –Czyżby z nieustannych wyobrażeń? – uśmieszek nie schodził z mojej twarzy i miałem wrażenie, że wykorzystuje właśnie wszelkie pokłady mojej dzisiejszej pewności siebie. Poczułem dosyć mocne szturchnięcie w ramię i usłyszałem, jak cicho chichocze, więc po prostu skierowałem się do najlepszej kawiarni w tym mieście
***
Ku zdziwieniu całego wszechświata Anita nie oblała mnie kawą. Być może uznała, że mój tors nabrał już wystarczająco zdrowych kolorów. W najlepsze rozmawialiśmy akurat o naszych ulubionych autorach, kiedy kątem oka zobaczyłem Winiarskiego. Popatrzyłem na niego, a on zdając sobie sprawę, z kim właśnie rozmawiam zdecydowanie przyspieszył kroku ku naszemu stolikowi.
-Cześć, siemka, witam damę i ciebie Kacper- popatrzył na mnie chłodno- Wspaniale, że cię widzę, bo w trybie bardzo nagłym musimy omówić taktykę na następny mecz- Wskazał ruchem głowy na odległy kąt kawiarni – Przemiłą panią przepraszam za zakłócenie porządku. Proszę pozdrowić Andrzeja – zwrócił się do Anity akcentując ostatnie słowo
-Co ty wyprawiasz?- prawie krzyknął, kiedy odeszliśmy od stolika
-Rozmawiam z koleżanką, od kiedy, to coś złego?
-Od kiedy twoja koleżanka ma chłopaka będącego jednocześnie twoim wrogiem numer jeden i od kiedy postanowiłeś bezwstydnie się w niej zadurzyć! – machał rękami
Poczułem, jak się czerwienię i przeklinałem, że mój organizm postanowił odpowiedzieć Michałowi, nim jeszcze ten skończył swoją wypowiedź
-Co za bzdury! Wcale się w niej nie zadurzyłem!- popatrzyłem na niego najpewniej, jak potrafiłem
-Takie bajki, to ja synom na dobranoc opowiadam- prychnął
-Nie mam zamiaru o tym rozmawiać- uciąłem- Doceniam twoją troskę, ale możesz być spokojny. Nie rozwalam cudzych związków- dodałem i wróciłem do Anity
Po chwili przyjemnej rozmowy postanowiłem po części na złość Winiarskiemu, po części z własnej chęci i potrzeby zaprosić ją do mojego mieszkania. Zgodziła się i przysięgam, gdyby mogło serce wyskoczyłoby mi wtedy z piersi.

Ona:
Po wyjeździe brata wszystko wróciło do normy. Andrzej przesiadywał u mnie, albo ja u niego. Był tylko jeden problem: zazdrość. Nie raz, nie dwa docinałam mu z tego powodu. Na co oczywiście się obrażał i Karol musiał interweniować. Nie inaczej było dzisiaj. A zegar nawet nie pokazał godziny dziesiątej przed południem.
 - Męczy mnie to – wyznałam Karolkowi moje myśli. – Andrzej nawet nie ma porządnych podstaw do zazdrości!
 - Spoko Mała Księżniczko – przytulił mnie. – W końcu mu przejdzie.
 - Oby – przewróciłam oczami. – Bo nie wytrzymam. Dobra, idę na wykłady.
Karol poszedł do siebie, a ja zamknęłam mieszkanie i zarzuciłam plecak na jedno ramię. Telefon schowałam do kieszeni i udałam się na przystanek. Wolnym krokiem przemierzałam bełchatowskie ulice. Patrząc na zegarek dowiedziałam się, że mam jeszcze piętnaście minut na autobus i pół godziny do wykładów. W końcu nie musiałam się spieszyć. Jednak następne wydarzenia odebrały mi umiejętność szybkiego reagowania. Poczułam tylko jak ktoś zrywa mi plecak z ręki. Nim zdążyłam zareagować mężczyzna rzucił się w pościg. Zaraz za nim pewna blond czupryna, która dopadła mojego „oprawcę” i odebrała mu moją własność. Jednak sam zbir uciekł.
 - Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – przecież zwykłe „Cześć” było przereklamowane.
 - Dziękuję – powiedział Kacper.
 - Skąd wiesz, że to komplement? – w międzyczasie sprawdziłam plecak. Nic nie zginęło.
 - Nie mogłabyś mi w tej sytuacji nie prawić komplementów, uratowałem twój dobytek – zaśmiał się.
 - Chyba jest w tym trochę racji – zamyśliłam się. – Muszę zgłosić próbę kradzieży… poczekaj.
Zadzwoniłam do koleżanki z zajęć prosząc o dyskretne przekazanie profesorowi, że mnie nie będzie. Jedna sprawa załatwiona.
 - A tak na serio to dziękuję – powiedziałam Kacprowi, który ciągle mi towarzyszył. – Mały, wielki Kacprze.
 - Jesteś chyba jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu- uśmiechnął się
 - Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – zdziwiłam się.
 - Wiesz, wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho – zaczął wyliczać. – Da się odzwyczaić.
 - Nie wątpię – popatrzyłam na niego. – Poczekasz na zewnątrz?
 - Jasne – uśmiechnął się.
Po tym zapewnieniu weszłam do gmachu komendy, gdzie przebywali stróże prawa.
***
 - I po wszystkim – podsumowałam.
 - Nie dzwonisz do Andrzeja? – zakpił Kacper.
 - Nie – odparłam chłodno. – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
 - Nie było tematu! – uniósł ręce. – Mogę cię gdzieś zaprosić?
 - Paniczu, czyżbyś chciał bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiałam się.
 - Droga pani – wszedł w rolę. – Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu.
Zarumieniłam się momentalnie. Moja wina, że z równania ja + Kacper + kawa zawsze wychodzi katastrofa? Czekaj, czekaj. Czyli ja + Kacper – katastrofa wychodzi kawa? Czasami matematyka w codziennym użyciu mnie przeraża.
Udaliśmy się do kawiarni, gdzie udało mi się uniknąć zachlapania ubrania mojego kompana czarnym naparem. Byłam z siebie naprawdę dumna. Kacper chyba również był zadowolony. W pewnym momencie podszedł do nas Michał Winiarski z nietęgą miną.
 - Piechu, musimy omówić taktykę na najbliższy mecz – i zniknęli na chwilę.
Pokręciłam głową, ale poczekałam na Kacpra, który najwyraźniej się tym nie przejął.
 - Miło się spędza z tobą czas – powiedziałam.
 - Ile się wykosztowałaś na te słowa? – zaśmiał się.
 - Kawa rozwiązuje mi język – zawtórowałam mu. – Lepsza niż wino.
 - Ciekawe ilu rzeczy mógłbym się jeszcze dowiedzieć – odparł.
 - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – puściłam mu oczko.
 - W takim razie, mogę zaprosić cię do swoich czterech ścian – powiedział. – Oczywiście w ramach tego, że ja byłem u ciebie jakiś czas temu.
 - Tylko winny się tłumaczy – zaśmiałam się, ale przystałam na jego propozycję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz