niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 11

Ona:
Kilkanaście lat wcześniej:
 - Mamo, mogę zaprosić dwóch kolegów? – spytał Kuba.
 - A kto to? – spytałam ciekawsko.
 - Nie znasz – burknął brat.
 - Kuba – powiedział tata.
 - Andrzej i Karol – odparł brat. – Poznałem ich na treningu.
 - No dobrze, zaproś ich – powiedziała mama. – Ale zajmiecie się Anitą.
 - Jestem duża! – zaprotestowałam. – Sama mogę się sobą zająć!
 - Masz siedem lat! – potargał mi włosy brat. – Zajmę się nią.
***
 - Jestem Karol – podał mi rękę młodszy z nich.
 - A ja Andrzej – uśmiechnął się drugi.
 - Anita – kiwnęłam głową i podeszłam do Kuby.
 - Nie wstydź się Niśka – szepnął. – To moi kumple, dobrze będzie.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i poszłam do pokoju brata, gdzie przebywali chłopcy.
 - Ile masz lat? – spytał Karol.
 - Siedem – uśmiechnęłam się dumnie. – Od dwudziestego ósmego lutego!
 - To twoje urodziny? – spytał Andrzej.
 - Nie – powiedziałam. – Urodziłam się dwudziestego dziewiątego lutego.
***
 - Uważaj Karol – zaśmiałam się niosąc śniadanie naszej czwórce.
 - Dzięki Anita – wyszczerzył się Kłos z wdziękiem. – Pyszne kanapki.
 - Ostatnie z podróży – powiedziałam. – Od jutra lecimy na włoskim żarciu.
 - Ja tam nie mam nic przeciwko pizzy – zaśmiał się Kuba.
 - Jedzenie włoskie to nie tylko pizza – zawtórował mu Wrona. – Poza tym nie wiem czy nam kasy wystarczy.
 - Co ma nie wystarczyć – wzruszyłam ramionami. – Jeśli zabraknie to się znajdzie inne wyjście.
 - Skąd masz pewność? – zdziwił się Karol.
 - Halo, przejechaliśmy już pół Europy autostopem – uśmiechnęłam się. – Uda się.
 - Też tak myślę – Andrzej objął mnie ramieniem, a moje siedemnastoletnie serce fiknęło koziołka. Posłałam mu wesołe spojrzenie i wgryzłam się w kanapkę. Chyba właśnie ten stan nazywa się nastoletnim zakochaniem. Ale nie mam co liczyć. Ma dziewczynę. Jestem jego przyjaciółką.
 - Wiecie co? – zaczął Kuba. – Jesteśmy zgraną ekipą. Wypijmy ten toast mineralką za najlepszych przyjaciół świata, czyli za nas.
 - Za nas – uśmiechnęłam się do wszystkich po kolei.
Chociaż byłam z nich najmłodsza (siedem lat różnicy między mną, a Kubą i Andrzejem i sześć z Karolem) czułam się z nimi dobrze. Mogłam ich nazwać przyjaciółmi. Mogliśmy na sobie polegać. Przez te nota bene dziesięć lat zdążyliśmy się poznać jak stare konie i wystawić przyjaźń na wszelkie próby. Jak na razie wszystko wychodziło na plus.
 - To jak, na moje najdłuższe w życiu wakacje, gdzie jedziemy? – zaśmiałam się.
 - Północna Ameryka – powiedzieli chórem chłopcy.
 - Ok, nie jest źle – zaśmiałam się.
 - Wiecie co? – zapytał Karollo. – Chcę, żeby to nigdy się nie zmieniło.
 - Będzie się zmieniać – powiedziałam. – Nie będziemy cały czas tacy sami. Zmieniamy się. Na lepsze, musimy to zaakceptować.
 - Ale niech nasza przyjaźń zostanie tak jak jest – powiedział Kuba.
***
Wieczorem postanowiliśmy posiedzieć i powspominać stare, dobre czasy.
 - Tyle mamy razem zdjęć – złapał się za głowę Karol. – Kiedy wy je robiliście?
 - Nie pamiętasz? – zaśmiał się Kuba. – Przy każdej okazji!
 - Pamiętam większość z nich – przyznał. – Ale to i tak szok.
 - I za ten szok Karolka wypijmy – Andrzej uniósł kieliszek z krwistoczerwonym płynem. – Za błędy i dobre decyzje, za naszą przyjaźń, za wszystko, co ofiarował nam Bóg.
 - Za to jak jest – dodałam.

On:
Film, na który się wybraliśmy faktycznie był świetny. Wracałem do domu w bardzo dobrym humorze po tych kilku godzinach spędzonych z Winiarskim i Uriarte. Drzwi windy otworzyły się i skręciłem w prawo, by dojść do drzwi mojego mieszkania, zupełnie nie spodziewając się tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Nie spodziewałem się, że zobaczę tam Ją. Ciepły, elektryzujący dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, kiedy zobaczyłem burzę jej czerwonych loków, jej drobne ciało. Znieruchomiałem, sam nie wiem, czy ze zdziwienia, czy poprzez owy dreszcz, który przemienił się w mrowienie. Moje serce zabiło sto razy szybciej, kiedy odwróciła się, a nasze oczy się spotkały.
-Piechocki!- krzyknęła i rzuciła mi się na szyję
Przytuliłem ją bardzo mocno pozwalając by oparła głowę o mój tors. Staliśmy tak przez chwilę zwykłym ułożeniem ramion opowiadając sobie o wszystkim, co dla nas ważne, o tęsknocie, radościach i smutkach. Tak wiele mówiliśmy wtedy bez użycia jakichkolwiek słów.
-Co tu robisz? – powiedziałem prawie szepcząc
-Chciałam cię odwiedzić- odparła uśmiechając się, w taki sam sposób, jak wtedy, kiedy się poznaliśmy
Kilka lat wcześniej:
Czułem się właśnie, jakby wybrali mnie siatkarzem roku, jakbym był Mattem Andersonem, Wilfredo Leonem albo Krzysztofem Ignaczakiem. Miałem siedemnaście lat, rozwichrzone włosy i najnowsze model moich ulubionych sportowych butów kupionych właśnie z tej okazji. Dzisiaj miałem mieć pierwszy profesjonalny trening siatkarski w profesjonalnym klubie, moim klubie. Byłem z siebie dumny, jak nigdy wcześniej i czułem, że rodzice podzielali moje emocje, to tylko dodawało mi energii i zapału. W moim życiu otwierał się nowy rozdział i chyba oficjalnie przyjąłem siatkówkę, jako źródło mojego wyżywienia przez najbliższe dwadzieścia lat. Podążałem dziarskim krokiem w stronę hali. Częstochowa była malowniczym miastem, którego centrum niewątpliwie stanowiła Jasna Góra, miejsce, gdzie kolana same zginają się pod człowiekiem z szacunku i czci. Było widać, a czasem niestety także czuć, że to miasto przemysłowe, ale dzisiaj nic nie było w stanie zepsuć mi humoru, absolutnie nic. W pewnym momencie zobaczyłem przed sobą młodą dziewczynę, na oko w moim wieku. Burza czerwonych loków złośliwie poganiana przez wiatr, co raz zasłaniała jej twarz. I oczy, niebieskie, jakby ktoś wlał ocean w zwykłą tęczówkę. Poczułem, jak moje serce przyspiesza, nie mogłem oderwać od niej wzorku, a jej widok dosłownie zaparł mi dech w piersiach. Mimowolnie przystanąłem i naprawdę do tej pory nie wiem, dlaczego ludzie to robią, kiedy zobaczą kogoś, kto naprawdę im się spodoba. To nigdy nie może skończyć się dobrze. Chociaż sam nie wiem, jak było w moim przypadku. Nagle poczułem, jak coś dosłownie parzy mnie w ramię i na pewno nie było to słoneczny żar, czy cokolwiek takiego. Odwróciłem się i zobaczyłem za sobą elegancko ubranego mężczyznę około pięćdziesiątki. Wyglądał, jakby śpieszył się na biznesowe spotkanie. Ulokował we mnie swoje spojrzenie. Widziałem jednoczesny żal i złość i naprawdę nie miałem pojęcia, co się z chwilę stanie.
-Przepraszam- powiedział lekko gburowatym tonem mężczyzna ostatni raz spoglądając na rozległą plamę po kawie na mojej bluzie- Śpieszę się- dodał wymijając mnie
Popatrzyłem w jego kierunku zdezorientowanym wzrokiem, sam nie wiem, czy nadal oszołomiony dziewczyną, czy całą sytuacją.
-Uważaj, jak chodzisz. Nie wszyscy lubią przystawać w połowie drogi, aby pomyśleć nad swoim życiem, jak ty- uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że miałem wrażenie, jakby ktoś właśnie wmurował moje stopy w chodnik
-Wcale nie…- wydukałem- Spieszę się- dodałem powtarzając te słowa w równie beznadziejnym momencie, co spotkany wcześniej mężczyzna
Oprzytomniałem i ruszyłem w dalszą drogę jeszcze kilka razy oglądając się za dziewczyną.
***
Później wszystko potoczyło się wręcz machinalnie. Spotkałem ją w szkole, w której miałem dokończyć swoją edukację. Chodziła do równoległej klasy. Dosyć szybko dowiedziałem się, że ma na imię Zosia. Potem w ruch poszli wspólni znajomi i dwa miesiące po pamiętnym spotkaniu siedzieliśmy razem z kilkoma innymi osobami, jako paczka kumpli w kinie oglądając film, na którym nie mogłem się skupić, bo siedziała obok mnie. Do końca roku staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, do teraz nie przestałem marzyć o tym, by być dla niej kimś więcej.
***
Siedzieliśmy w moim salonie pijąc herbatę, opowiadając sobie o wszystkim, co wydarzyło się w naszym życiu. Nie pytałem o sprawę z Facundo, chociaż lekkie ukłucie zazdrości ciągle pojawiało się w moim sercu na wspomnienie tamtego wydarzenia. Od kiedy weszliśmy do mieszkania nie nastała nawet kilkusekundowa chwila ciszy, ale czuć było między nami wyraźną granicę, już je było jak kiedyś.
-Pamiętasz tę polanę, na której spędzaliśmy całe popołudnia? – zapytała, a ja pokiwałem głową- Robią tam teraz jakieś osiedle. Może gdybyśmy byli całą paczką, to zorganizowalibyśmy jakiś protest, przywiązali się do jakiegoś drzewa, a jak zostałam sama, to nie mam nawet, co zaczynać- zaśmiała się
Odpowiedziałem jej tym samym i popatrzyłem na nią spokojnie.
-A jak tam twoje studia?- zapytałem po chwili
-Radzę sobie- pokiwała głową- Bywa ciężko, ale ogółem jestem zadowolona- odpowiedziała
Widziałem po jej twarzy, że coś jest nie tak, chciała mi o czymś powiedzieć, ale wstydziła się, może bała się, jak zareaguję.
-O co chodzi?- spytałem czule
-Co? Nic, nic- powiedziała wpatrując się w kubek z herbatą
-Przecież widzę- złapałem ją za rękę
-Poznałam fantastycznego faceta, Kacper, nazywa się Adam…- urwała patrząc niepewnie
Cofnąłem rękę, jakbym właśnie boleśnie się oparzył. Poczułem, jak coś we mnie pęka i cały rozpadam się na kawałki, ale to nie było gwałtowne ani nawet tak bardzo bolesne, jak myślałem, że mogłoby być.
-Więc dlaczego z nim teraz nie jesteś? – powiedziałem dosyć ostro
-Chciałam się spotkać, rozwiać wszelkie swoje wątpliwości, pogadać –westchnęła –To nic między nami nie zmienia, prawda?
-To nie ma czego zmieniać- odparłem poważnie i właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, jak głupi byłem przez te lata, kiedy uganiałem się za nią nie robiąc nic konkretnego, jakbym czekał, że sama wpadnie w moje ramiona

Chwilę później dotarło jednak do mnie coś jeszcze. Zmieniliśmy się nieodwracalnie, już nigdy nie będzie, jak kiedyś, chociażby dlatego że jej myśli dotyczą nijakiego Adama, a mój świat nieoczekiwanie i bez jakiegokolwiek pozwolenia zaczyna rysować się wokół pewniej dziewczyny od kawy.

1 komentarz:

  1. Piechu,dziewczyna od kawy ma chłopaka!
    Świetny rozdział,czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń