poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 14

Ona:
W końcu wypadało iść na zajęcia. Po ostatniej niebytności profesor trochę się wkurzył. Ale pokazując mu potwierdzenie z komisariatu, trochę go ułagodziłam. Ale i tak musiałam napisać pracę. Właśnie kładłam ją na biurku, już po zajęciach.
 - Pani Anito – zaczął mężczyzna. – Czy możemy chwilę porozmawiać?
 - Tak, oczywiście – odparłam.
 - Jest pewna otwarta sprawa – powiedział mój rozmówca. – Słyszała pani o studiach międzywydziałowych, oczywiście.
 - Tak, nawet próbowałam się dostać, ale byłam na liście rezerwowej. – Kiwnęłam głową.
 - Uniwersytet w Kielcach przysłał nam ofertę. – Mężczyzna podniósł się z krzesła. – Właśnie takowych studiów. Sprawa jest jasna. Jeśli utrzyma pani dotychczasowe wyniki, jest ogromna szansa na przyjęcie. Niech się pani nad tym zastanowi.
 - O… oczywiście – powiedziałam. – Dziękuję. Do widzenia.
Jak widać marzenia cię znajdą. Nie zawsze musisz im pomagać. Chociaż… w sumie będę musiała bardziej przyłożyć się do nauki, żeby mi się to udało. Ale z drugiej strony był Andrzej i Karol. I Kacper. Ten ostatni był powodem wielkiego mętliku w mojej głowie. A obrażający się o wszystko Andrzej tylko mu pomagał. Myśli krążące po wolnych orbitach zawsze zwracały się w stronę libero, a moje serce stanowczo zbyt szybko biło w takich momentach. Rozum wtedy zawsze strzelał je z liścia. Z napisem Andrzej. Ale to nic nie dawało. Szatyn, który był moją pierwszą miłością, szczeniackim zauroczeniem, przybladł w porównaniu z Kacprem. Serce przestało do niego wzdychać już dawno, ale rozum się tak bardzo przyzwyczaił, że pomyliłam to z zakochaniem, zauroczeniem. Może nawet z miłością. Chyba właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że Andrzej od zawsze i na zawsze będzie tylko przyjacielem. Szczeniacka miłość zniknęła dawno, przeminęła. A miejsce przystojnego środkowego zajął wcale nie gorszy libero.
Zakochałam się w nim. Zarówno całym jak i jego cechach. Wspominałam jego uśmiech – jeden kącik ust goniący drugi. Jego blond czuprynę i doskwierający jej brak grzebienia. Dotyk jego dłoni i rytm kroków. Rumieniec, którym oblewałam się prawie przy każdej rozmowie. To, że zawsze był, gdy tego potrzebowałam. I tą nieśmiałość. I czającą się gdzieś głęboko pewność siebie i niezależność. Jeszcze wszystkich zaskoczy, byłam tego pewna. Ale pamiętałam też wzrok, jakim patrzył na Zosię. Jeśli ona tego nie widziała, musiała być najbardziej krótkowzroczną dziewczyną na świecie. Nie miałam co liczyć na uśmiech od losu, którym to okazałoby się, że to mnie nim obdarzy.
Zawinęłam szalik trochę mocniej. Przyspieszyłam kroku, aż przypinki zadźwięczały. Od feralnego wypadku, nosiłam plecak na obu ramionach. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Wtedy właśnie go zobaczyłam. Tą blond czuprynę poznam wszędzie. Choć dziwiło mnie, że nie ma czapki. Moje serce momentalnie zaczęło wybijać najszybszy rytm jaki było w stanie osiągnąć. Zrównałam się z nim na przejściu.
 - Czy mama ci nie mówiła, że trzeba zakładać czapkę? – zapytałam. – Czy mam ci ją kupić na prezent?
Momentalnie odwrócił głowę i się uśmiechnął. W jego oczach zauważyłam wesołe iskierki.
 - Mama pewnie nie byłaby ze mnie dumna, ale faktem jest, że przed treningiem nie mogłem jej znaleźć, byłem lekko spóźniony – powiedział.
 - Nie ładnie Kacperku, nie ładnie – zaśmiałam się. – Przeziębisz się i nie będziesz grał.
 - To dość obszerny temat – zasępił się. – Nie wspominajmy o siatkówce.
 - Dobrze, to o czym? – Popatrzyłam na niego uważnie.
 - Co oznacza twoje imię? – spytał.
Zaśmiałam się i ruszyliśmy na zielonym przez przejście. Wzięłam kilka oddechów i zaczęłam:
 - Anita jako Anita nie ma znaczenia. Jest to zdrobnienie od Anny, ewentualnie Huanity, czyli Joanny. Anna czyli „łaska”, Joanna „Jahwe jest łaskaw”. Czyli najbliżej mi do „łaskawej”. Czy tak jest, sam musisz ocenić.
 - W takim razie, czy będziesz na tyle łaskawa, by dać się zaprosić na lodowisko? – spytał wesoło.
 - Aa… ale ja nie umiem jeździć na łyżwach. – Oczywiście się zaczerwieniłam.
 - Myślę, że da się coś z tym zrobić – powiedział.
Czy moja odpowiedź powinna być inna, niż tak?

On:
Czułem, jak krew pulsowała w całym moim ciele. Przedramiona paliły mnie, niczym żywy ogień, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Przez lata zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Łapczywie brałem każdy kolejny oddech i czułem, jak pot oblewa moje skronie. Skup się, skup się- powtarzałem w myślach. Raz, dwa, trzy-odliczam. Widzę  piłkę lecącą z zawrotną prędkością i biegnę ile tylko sił w nogach. Podbijam. Wracam na boisko widząc piękny gwóźdź Wlazłego. Unoszę rękę w goście tryumfu.
-W porządku chłopaki, koniec na dzisiaj- słyszę głos trenera – Andrzej, zostań jeszcze na chwilę, musisz poćwiczyć zagrywkę-dodaje wskazując na Wronę
Od mojej dzisiejszej dyspozycji zależała decyzja, o tym, kto zagra w następnym meczu. Starałem się dać z siebie wszystko. Po minie trenera widzę, że powinienem być z siebie zadowolony. Razem z resztą drużyny idę do szatni. Siadam na ławeczce obok mojej szafki. Wyciągam z torby treningowej butelkę i łapczywie pociągam kilka dużych łyków wody. Przez krótką chwilę oddycham ciężko, a potem biorę swój ręcznik i idę pod prysznic.
***
Miałem właśnie wychodzić z szatni, kiedy podszedł do mnie Uriarte.
-Piechocki, to twoje PlayStation to jeszcze działa?- podrapał się po głowie, jakby lekko zakłopotany
-Owszem, dziękuję w jego imieniu za troskę - uśmiechnąłem się
-Wiesz, bo już całkiem dawno się z nim nie widziałem- kontynuował
-Wszystkim wyszło to na dobre- spojrzałem nie niego rozbawiony
-To co, widzimy się o dziewiętnastej?- każda nasza rozmowa kończyła się w podobny sposób
-Może być- odparłem, podaliśmy sobie ręce i odszedłem w stronę domu
***
Uporczywie wpatrywałem się w sygnalizator świetlny oczekując aż zapali się zielona lampka i będę mógł przejść na drugą stronę, kiedy usłyszałem jej ciepły, kobiecy głos.
-Czy mama ci nie mówiła, że trzeba zakładać czapkę? – spojrzeliśmy się na siebie- A może mam ci ją kupić na prezent?- zapytała
-Mama pewnie nie byłaby dumna, ale nie mogłem jej znaleźć przed treningiem, byłem lekko spóźniony.
-Nie ładnie Kacperku, nie ładnie- pokiwała palcem, jak gdyby mnie karciła- Przeziębisz się i nie będziesz grał
-To dość obszerny temat. Nie rozmawiajmy o siatkówce – powiedziałem myśląc, że przecież jest tyle ciekawszych tematów, na które moglibyśmy porozmawiać
-Dobrze, to o czym? – wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym zaciekawienia
 - Co oznacza twoje imię? – spytałem
 - Anita jako Anita nie ma znaczenia. Jest to zdrobnienie od Anny, ewentualnie Huanity, czyli Joanny. Anna czyli „łaska”, Joanna „Jahwe jest łaskaw”. Czyli najbliżej mi do „łaskawej”. Czy tak jest, sam musisz ocenić.
 - W takim razie, czy będziesz na tyle łaskawa, by dać się zaprosić na lodowisko? – spytałem wesoło.
 - Aa… ale ja nie umiem jeździć na łyżwach. – jej policzki przybrały barwę dojrzałego pomidora
-Nauczę cię, nie masz się czym przejmować- uśmiechnąłem się zawadiacko
-Nie byłabym tego taka pewna- odparła, ale podążyła tuż obok mnie
-Spokojnie, ze mną nie masz się czego bać. Świetna zabawa gwarantowana! –uśmiechnąłem się od ucha do ucha i pomachałem rękoma, jakbym był niezwykle podekscytowany
Co ja robię?! Spotykanie się z dziewczyną będącą w szczęśliwym związku, kiedy jesteś nią zauroczony do granic możliwości, to nie jest dobry pomysł. Ale przecież nie mogę inaczej. Nie mogę wytrzymać bez jest uśmiechu, głosu, dotyku delikatnych dłoni. Zmierzam w kierunku jakiejś absurdalnej samozagłady i co najgorsze nie mam ochoty schodzić z tej drogi. Anita jest dla mnie niczym najpiękniejszy kwiat na tej ziemi rosnący w miejscu, gdzie człowiek nie jest w stanie dotrzeć. Problem w tym, że wciąż kusi niezwykłą wonią i kolorem płatków. Jeżeli istnieje szaleniec, który się po niego wyprawi, to jestem nim ja. Chciałem uwolnić się od tej znajomości, ale to niemożliwe. Czasem mam wrażenie, że całe moje życie składa się z tylko z naszych spotkań.
-A jeżeli przewrócę się i ktoś utnie mi palec? – dramatyzowała
-To go nie będziesz miała – uśmiechnąłem się zadziornie
-Ej! Nie żartuj sobie ze mnie – obruszyła się
-W porządku, przyszyję ci go – kontynuowałem z wesołością
-Twoje nowe hobby? Chirurgia?
-Dlaczego nie? Dla ciebie mogę zrobić wszystko – odpowiedziałem  i poczułem, jak na moje policzki wstępuje rumieniec
Na moje szczęście doszliśmy już na lodowisko i nie musieliśmy konturować tego tematu. Szybko wypożyczyliśmy łyżwy i weszliśmy na lodową pokrywę. Anita faktycznie nie umiała jeździć, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Chociaż po pewnym czasie brak czucia w ręku spowodowany silnym uciskiem stał się dosyć kłopotliwy. Mimo to była pojętnym, uczniem, a czas spędzony na przyjemnej rozmowie mijał jakby szybciej.
-Naśladuj moje ruchy- powiedziałem z pewną czułością w głosie
-To nie takie proste, jeżeli nie jesteś sportowym geniuszem – zachichotała
-A jakoś sobie radzę- puściłem oczko – Idzie ci coraz lepiej – dopingowałem, kiedy Anita faktycznie zaczynała odpychać się na lodzie – Spotkamy się po drugiej stronie! – krzyknąłem i zacząłem odjeżdżać
-Ciekawe, której…- odpowiedziała –Barierek, czy…- nie mogłem już dosłyszeć, co wymamrotała pod nosem
Po około dwudziestu minutach nauki ze mną potrafiła przejechać naprawdę spory kawałek. Byłem przepełniony dumą i czekałem na nią z wypiętą piersią i ogromnym uśmiechem, by powiedzieć jej jaka jest niesamowita i że spotkaliśmy się po drugiej stronie i to barierek, nie tej drugiej, kiedy nagle straciła równowagę tuż obok mnie
-Uważaj- zaśmiałem się z ulgą łapiąc ją w swoje ramiona
-Powiedział człowiek, który zostawił mnie na pastwę losu – przechyliła głowę – A może zrobiłam to specjalnie?- dodała po chwili przygryzając usta
-Mogłaś powiedzieć, przytuliłbym cię bez tego… mruknąłem prosto do jej ucha
Nie mogłem jednak usłyszeć  odpowiedzi, ponieważ jakiś człowiek wyglądający, jakby odbywał tu swoją pokutę wpadł prosto na nas i nim się spostrzegłem siedzieliśmy na lodzie.
-Ała!- krzyknęła- Już nigdy nie będę chodzić
Wspiąłem się na kolana i ukląkłem przed nią. Popatrzyłem jej prosto w oczy i zupełnie się rozpłynąłem. Zbliżyłem się i dotknąłem jej czoła swoim. Poczułem, jak przyspiesza jej oddech, miałem wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy, a w każdej telewizji pokażą taką ekstremalną śmierć z miłości, ale w porę zdałem sobie sprawę, że jestem kretynem i że nie mam prawa mieszać jej w głowie. Wyszeptałem jedynie:
-Obiecuję, będziesz chodziła. Na mojej warcie nie dzieją się złe rzeczy. Jesteś bezpieczna.
I złożyłem pocałunek na jej czole.
Chociaż ta chwila była dla mnie wiecznością i szczerze pragnąłem, by tyle trwała zachowałem kamienną maskę, podźwignąłem się na nogi i pomogłem jej wstać. Uśmiechnąłem się unosząc najpierw jeden potem drugi kącik ust.
-Widzisz, jesteś cała i zdrowa
-A mogło być inaczej? Przecież na twojej warcie nie dzieją się złe rzeczy. Jestem bezpieczna – powiedziała nieustannie patrząc mi prosto w oczy i przyprawiając mnie o ciarki na całym ciele. Musnęła koniuszki moich palców i schyliła głowę.
-Koniec czasu, prosimy o zejście z lodowiska do szatni. Powtarzam koniec czasu…
-Komu w drogę… - zaczęła odwracając się w stronę wyjścia
-Temu łyżwy- dokończyłem i udałem się za nią wciąż drżąc, wcale nie z zimna

piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział 13

Ona:
Po krótkiej przechadzce trafiłam w końcu do lokum Kacpra. Popatrzyłam chwilę na nowo wybudowany blok, po czym udałam się w ślady mojego przewodnika. Całe szczęście nie mieszkał za wysoko i nawet nie złapałam zadyszki.
 - Rozgość się – uśmiechnął się Kacper po wejściu. – Kakao?
 - Byłoby wspaniale – powiedziałam rozglądając się po nowoczesnym wnętrzu.
Przedpokój wyglądał jakby wyjęty z gazetki, któregoś ze sklepów meblowych. Królowała szarość, na ścianie wisiało wielkie lustro, obok którego stała szafka na buty. Lampa dawała ostre białe światło, które trochę oślepiało, ale dało się przyzwyczaić. Nie widać tu było żadnej bytności człowieka, bo nawet buty były schowane, pewnie dlatego, że jeśli tu stały wyglądały bardzo obco.
 - Salon jest na wprost – uśmiechnął się chłopak wystawiając głowę z kuchni.
Podeszłam wolnym krokiem. W pokoju ujrzałam wielką plazmę i nieskazitelnie białą kanapę. Usiadłam ostrożnie, była bardzo wygodna. Kolejna strona z katalogu. Szklana ława, biały, puszysty dywan, panele… na ścianach reprodukcje znanych dzieł sztuki. Za mną zauważyłam stół na sześć osób, ale widać było, że używane jest tylko jedno miejsce, gdzie stał laptop i leżał jakiś notatnik. Właśnie to i filmy koło telewizora mówiły, że ktoś tu mieszka i pracuje. To mieszkanie było zbyt idealne, żeby w nim zamieszkać. Pomyślałam sobie, jak nieswojo i samotnie czuje się tu libero. Sama nie potrafiłabym wytrzymać pewnie miesiąca, albo i krócej. To mieszanie było takie… obce. Nie czuć było tu w ogóle właściciela.
 - Proszę – podając mi kakao uśmiechną się po swojemu.
 - Mam nadzieję, że nic nie ubrudzę – powiedziałam, po czym wypiłam łyk napoju.
 - Nie martw się – wzruszył ramionami i siadł na drugim końcu kanapy. – I tak bywam tu sporadycznie. I tylko po to, żeby się przespać.
 - Z piękną blondynką u boku? – zażartowałam.
 - Nie gustuję w blondynkach – pociągnął temat.
 - No tak, wolisz rude – zaśmiałam się. – Zosia, tak?
 - Ta-tak – zapeszył się.
 - Nie czujesz się w tym mieszkaniu trochę… obco? – spytałam, by zmienić temat.
 - I obco, i trochę samotnie – wzruszył ramionami. – Jednak wolę wycieczki po Bełku niż przesiadywanie w domu.
 - Nie rozumiem – pokręciłam głową. – W mieszkaniu się mieszka, a nie bywa. To też część ciebie. Nie wyobrażam sobie, że nie mam ciepłego kąta, w którym zaszywam się i czytam książkę!
 - Wiem, że wierzysz w to co mówisz. Widać to po twoim mieszkaniu – powiedział. – Zdradzę ci sekret: podoba mi się o wiele bardziej niż to. Ale to tata mi je załatwił i pewnie zapłacił niezłą sumę za architekta.
 - Bo architekt to największe zło – zaśmiałam się. – Mieszkanie musi odzwierciedlać ciebie. Nie możesz nic tu zmienić?
 - W sumie… nie wiem – zamyślił się. – Nigdy o tym nie myślałem…
 - To całe szczęście masz mnie – powiedziałam. – Jeśli sypialnia też jest jak strona z katalogu, to lepiej zacznij się nad tym zastanawiać.
 - Może masz rację – powiedział. – A jak to było z twoim mieszkaniem?
 - To tutaj to nic. Nie widziałeś tego w Rzeszowie – zaśmiałam się raz jeszcze. – Bo przy tym pomagał mi Karol i Andrzej. Choć nie przeczę, wyszło nieźle.
 - Czemu nie mówisz o nich Kłos, albo Wrona? – spytał. – Albo na mnie Piecho? Wszyscy tak się do nas zwracają, a ty nie.
 - Przecież Kacper to twoje imię. Po to mamy imiona, żeby się nimi posługiwać, po co nadawać przezwiska? – powiedziałam. – Kiedyś imiona oznaczały coś więcej, teraz… teraz tylko niektórzy mają takie szczęście.
 - Aha – uśmiechnął się tylko.
 - Na przykładzie – wiedziałam, że nie zrozumiał. – Bogumił, czyli miły Bogu, Teodora to miła Panu, no i najpopularniejsze: Wiktoria, czyli zwycięstwo. Poza tym dostając imię dostajemy patrona. Błogosławionego lub świętego… wybacz na chwilę – musiałam przerwać swój wywód, bo przyszedł mi SMS.
 - Andrzej – westchnęłam. – No nic, dokończymy tą rozmowę na pewno. Może nawet tu wpadnę. I dziękuję za kakao.
 - To ja dziękuję – powiedział Kacper. – Możesz mi jeszcze jedno powiedzieć?
 - Zosia zawsze kojarzy mi się z Zośką, czyli Tadeuszem Zawadzkim – uśmiechnęłam się. – Ma niezwykłe imię i niech o nim pamięta. Cześć!
Wychodząc z klatki wpadłam w ramiona Andrzeja.
 - Nie zmarzłaś? – spytał.
 - Nie, a nawet jeśli to teraz jest mi ciepło – uśmiechnęłam się.
 - To chodź, wracamy do domu – powiedział. – No i… przepraszam, że czasami jestem zazdrosny. Ale po prostu…
 - Nic nie mów, wybaczam – pogładziłam go po policzku i udałam się w stronę domu. – No chodź!
Mimo Andrzeja u boku czułam dziwną pustkę. Zamyśliłam się, pozwoliłam moim myślom podążać torami, które same wybrały. Dziwnym trafem moje myśli wybrały drogi, które łączyły się przy obrazie chłopaka, który ukrywał swoje prawdziwe ja gdzieś głęboko. Miałam też dziwną ochotę wydobyć je na powierzchnię. Kto wie, może jeszcze mi się to uda...
On:
Jednym z niewielu plusów mojego mieszkania był fakt, że znajdowało się całkiem blisko Niedźwiedzia. Po krótkiej drodze dotarliśmy pod mój blok. Zaprowadziłem ją do mojego mieszkania i kazałem się rozgościć. Nie chwaliłem się zbytnio tym, co tu miałem, bo nie było czym. Raczej słabo wypadałem w roli gospodarza. Poszedłem do kuchni zrobić kakao, które, jak wywnioskowałem było jej ulubionym napojem. Całkiem zabawne biorąc pod uwagę fakt, że zawsze spotykałem ją z kawą. Kilka chwil później postawiłem przed nią kubek z gorącym napojem.
-Oto moja twierdza – uśmiechnąłem się
-Mam nadzieję, że nic nie ubrudzę- wyglądała na lekko zakłopotaną
-Nie masz się, czy martwić- usiadłem na kanapie – Sam bywam tu sporadycznie, tylko po ty, żeby się przespać.
-Z piękną blondynką u boku? – jej pytanie zupełnie mnie zaskoczyło
-Nie gustuję w blondynkach – odparłem dosyć pewnie
-Wolisz rude- pokiwała głową –Zosia?- upewniła się
-T-tak- odparłem zmieszany
Nastąpiła chwila niezręcznej, ciężkiej ciszy. Wolałbym, żeby o niej nie wspominała. Chciałbym ostatecznie zamknąć pewien rozdział, który pisała w moim życiu.
-Nie czujesz się tu…obco? – spytała nagle wyrywając mnie z przemyśleń
 - I obco, i trochę samotnie – wzruszyłem ramionami. –Wolę wycieczki po mieście, niż przesiadywanie w domu.
 - Nie rozumiem – pokręciłam głową. – W mieszkaniu się mieszka, a nie bywa. To też część ciebie. Nie wyobrażam sobie, że nie mam ciepłego kąta, w którym zaszywam się i czytam książkę!
 - Widać to po twoim mieszkaniu – powiedziałem. – Zdradzę ci sekret: podoba mi się o wiele bardziej, niż to kupione przez mojego ojczulka. Musiał zapłacić niezłą sumkę architektowi- rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym widział je pierwszy raz
 - Architekt to największe zło – zaśmiała się – Mieszkanie musi odzwierciedlać ciebie. Nie możesz nic tu zmienić?
 - Nie wiem… –zastanowiłem się. – Nigdy o tym nie myślałem…
 - To całe szczęście masz mnie – powiedziała. – Jeśli sypialnia też jest jak strona z katalogu, to lepiej zacznij się nad tym zastanawiać.
 - Może masz rację – przytaknąłem – Mamy przypadłość do poruszania tematu sypialni, gdy się odwiedzamy, zauważyłaś? – zaśmiałem się.
Widziałem rumieniec wpływający na jej policzki i muszę przyznać, że wyglądała uroczo będąc tak zakłopotaną.
-Cóż, niezłe z nas śpiochy – uśmiechnęła się niepewnie- Ty masz jeszcze jedną ciekawą przypadłość.
-Jaką?- uniosłem brew ku górze wyraźnie zaciekawiony
-Profesjonalnie sprawiasz, że czuję się zawstydzona.
-Cóż, nie wiedziałem, że mam w sobie tyle uroku- uniosłem najpierw jeden kącik ust ku górze, potem drugi
-Raczej nietaktu Kacperku- zachichotała
-Nazywaj to, jak chcesz- wzruszyłem ramionami niby obojętnie.
Ponownie nastąpiła chwila zupełnej ciszy między nami. Ta przeszkadzała mi już dużo mniej, ale nie sądzę, by w przypadku Anity było podobnie. Aby skrócić te męki przesiąknięte niezręcznością, zapachem damskich, wiśniowych perfum i kakao zapytałem:
-A jak to było z twoim mieszkaniem?
 - To tutaj, to nic- rozmarzyła się. Nie widziałeś tego w Rzeszowie. Przy tym pomagał mi Karol i Andrzej. Choć nie przeczę, wyszło nieźle.
 - Czemu zawsze używasz imion? – spytałem czując nagłą potrzebę zdania tego pytania
 - Po to mamy imiona, żeby się nimi posługiwać, po co nadawać przezwiska? – powiedziała. – Kiedyś imiona oznaczały coś więcej, teraz… teraz tylko niektórzy mają takie szczęście.
 - Aha – uśmiechnąłem się niezręcznie
 - Na przykład –dodała po chwili– Bogumił, czyli miły Bogu, Teodora to miła Panu, no i najpopularniejsze: Wiktoria, czyli zwycięstwo. Poza tym dostając imię dostajemy patrona, błogosławionego lub świętego… - przerwała, bo jej telefon wydał dźwięk informujący o przychodzącej wiadomości- To Andrzej…-wyjaśniła- Cóż, było naprawdę miło, dokończymy tę rozmowę później- uśmiechnęła się przepraszająco i skierowała się w stronę drzwi.
Chciałem ją jeszcze zapytać, co oznacza jej imię, ale nie pozwoliła mi dokończyć i błędnie odczytując moje intencje powiedziała tylko o tym, z czym kojarzy się jej Zośka. Pospiesznie wyszła rzucając tylko krótkie: „Cześć”.
Dotarło do mnie wtedy, że jestem drugi i zawszę będę tylko miłym dodatkiem. Naprawdę nie wiem, czego się spodziewałem. Westchnąłem ciężko po raz kolejny dostając w twarz od rzeczywistości i zamknąłem drzwi.

czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział 12

On:
Moja lodówka, jak zwykle świeciła pustkami. Po tym, jak zobaczyłem w niej mały jogurt naturalny i kawałek pomidora zrezygnowany zamknąłem ją bez żadnych oporów. Mój żołądek będzie musiał przetrwać tę okropną próbę czasu, nim wrócę ze sklepu ze świeżymi produktami. Szybko nałożyłem na siebie jakieś ubrania i pakując portfel do kieszeni wyszedłem z mieszkania. Niedługo potem idąc wzdłuż jednej z ulic zauważyłem Anitę. Wszędzie poznałbym jej włosy, sylwetkę i ten charakterystyczny plecak z mnóstwem przypinek. Uśmiechnąłem się lekko zastanawiając się, co to za okrutna siła sprawia, że ciągle się widujemy. Bełchatów wcale nie jest tak małym miastem, a wydaje się, jakbyśmy byli jedynymi jego mieszkańcami. Popatrzyłem, jak zbliża się do przystanku autobusowego. Była jakieś dwieście metrów przede mną. Utkwiłem w niej swój wzrok. Zdecydowanie miała coś w sobie. Nie mam pojęcia co, ale mimo wszelkich prób nie potrafiłem zapomnieć jej uśmiechu, zapachu, tego, jak delikatne ma dłonie. To niezwykłe „coś” sprawiało, że uwielbiałem przebywać w jej towarzystwie, chociaż widząc ją zapominałem, jak się nazywam. Była mi tak bliska, a tę „okrutną siłę”, która stawiała nas sobie na drodze prawie codziennie zwykłem nazywać moim największym błogosławieństwem. Pokręciłem delikatnie głową wierząc, że pomoże mi to pozbyć się uporczywych myśli. Nagle zauważyłem, jak mężczyzna wyglądający na typowy postrach osiedla z logiem słynnej firmy nadrukowanej na jego roboczym, odświętnym i wszystko w jednym dresie zrywa plecak z jej kruchych ramion i zaczyna uciekać. Nie wahałem się ani chwili i potrącając przy tym całą masę osób wykrzykujących coś w moją stronę biegłem ile tylko miałem sił. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, próbowałem wydobyć z siebie całą sprawność fizyczną, jaką zdobyłem przez tyle lat treningów. Minąłem Anitę i na chwilę odwróciłem się, by zobaczyć jej twarz. Wyglądała na przestraszoną i zdezorientowaną jednocześnie. Przyspieszyłem, chociaż wątpiłem, że to możliwe. Chwilę później dogoniłem złodziejaszka i wyrwałem mu plecak. Momentalnie przystanął i odwrócił się w moim kierunku z miną, która sprawiłaby, że pod dziewięćdziesięcioma procent ludzi ugiąłby by się kolana, ale nie pode mną wtedy. Adrenalina pulsowała w moich żyłach i jestem pewien, że moje oczy przypominały wtedy odcieniem krystaliczny lodowiec. Mężczyzna był ode mnie niższy o średnio dwie głowy. Kiedy zmierzył mnie swoim wzrokiem nagle cała pewność siebie, która chowała się za tą ortalionową powłoką zniknęła. Odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać jeszcze szybciej, niż wtedy, kiedy trzymał w ręku swoją niedoszłą zdobycz. Uśmiechnąłem się szeroko czując przypływ męskiej dumy.
-Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – usłyszałem za sobą ciepły kobiecy głos, który sprawił, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, niż przed chwilą
-Dziękuję- odpowiedziałem odwracając się, gdyż nie było stać mnie na więcej zaraz po tym, jak zobaczyłem ją, a cała pewność siebie ulotniła się niczym dym z marnego papierosa.
-Skąd wiesz, że to komplement? – spytała unosząc brew ku górze i sprawdzając zawartość swojego plecaka
-Nie mogłabyś w tyj sytuacji nie prawić mi komplementów, uratowałem twój dobytek – wysiliłem się na jakiś słaby żart
-Chyba jest w tym trochę racji…- urwała na moment- Muszę zgłosić próbę kradzieży, poczekaj- dodała po chwili
Zadzwoniła do jakieś koleżanki informując, że nie będzie jej na zajęciach. Wciąż stałem obok niezbyt uważnie przysłuchując się rozmowie.
-A tak serio, to dziękuję- powiedziała chowając telefon do plecaka- Mały, wielki Kacprze- uśmiechnęła się pod nosem nieustannie patrząc na mnie
-Chyba jesteś jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu
-Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – wyglądała na lekko zdezorientowaną
-Wiesz- zacząłem- Wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho. Da się odzwyczaić.
Właśnie podeszliśmy pod gmach policji. Zapytała, czy poczekam tutaj na nią. Przytaknąłem.
***
-Po wszystkim – uśmiechnąłem się, kiedy wyszła wreszcie na zewnątrz
- Nie dzwonisz do Andrzeja? – zapytałem lekko kpiącym tonem
- Nie – odparła chłodno – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
- Nie było tematu! – uniosłem ręce – Mogę cię gdzieś zaprosić?- zapytałem pełen zgubnej nadziei
- Paniczu, czyżbyś chciał, bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiała się w niesamowicie piękny sposób
- Droga pani –odchrząknąłem –Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu- zadziornie uniosłem kącik ust ku górze widząc, jak się rumieni
-Powinieneś, panie nabrać kolorów, cyklicznie wylewany wrzątek pomaga, jak słyszałam – niezręcznie próbowała wybrnąć z sytuacji
-Skądże ta wiedza na temat mego ciała? –Czyżby z nieustannych wyobrażeń? – uśmieszek nie schodził z mojej twarzy i miałem wrażenie, że wykorzystuje właśnie wszelkie pokłady mojej dzisiejszej pewności siebie. Poczułem dosyć mocne szturchnięcie w ramię i usłyszałem, jak cicho chichocze, więc po prostu skierowałem się do najlepszej kawiarni w tym mieście
***
Ku zdziwieniu całego wszechświata Anita nie oblała mnie kawą. Być może uznała, że mój tors nabrał już wystarczająco zdrowych kolorów. W najlepsze rozmawialiśmy akurat o naszych ulubionych autorach, kiedy kątem oka zobaczyłem Winiarskiego. Popatrzyłem na niego, a on zdając sobie sprawę, z kim właśnie rozmawiam zdecydowanie przyspieszył kroku ku naszemu stolikowi.
-Cześć, siemka, witam damę i ciebie Kacper- popatrzył na mnie chłodno- Wspaniale, że cię widzę, bo w trybie bardzo nagłym musimy omówić taktykę na następny mecz- Wskazał ruchem głowy na odległy kąt kawiarni – Przemiłą panią przepraszam za zakłócenie porządku. Proszę pozdrowić Andrzeja – zwrócił się do Anity akcentując ostatnie słowo
-Co ty wyprawiasz?- prawie krzyknął, kiedy odeszliśmy od stolika
-Rozmawiam z koleżanką, od kiedy, to coś złego?
-Od kiedy twoja koleżanka ma chłopaka będącego jednocześnie twoim wrogiem numer jeden i od kiedy postanowiłeś bezwstydnie się w niej zadurzyć! – machał rękami
Poczułem, jak się czerwienię i przeklinałem, że mój organizm postanowił odpowiedzieć Michałowi, nim jeszcze ten skończył swoją wypowiedź
-Co za bzdury! Wcale się w niej nie zadurzyłem!- popatrzyłem na niego najpewniej, jak potrafiłem
-Takie bajki, to ja synom na dobranoc opowiadam- prychnął
-Nie mam zamiaru o tym rozmawiać- uciąłem- Doceniam twoją troskę, ale możesz być spokojny. Nie rozwalam cudzych związków- dodałem i wróciłem do Anity
Po chwili przyjemnej rozmowy postanowiłem po części na złość Winiarskiemu, po części z własnej chęci i potrzeby zaprosić ją do mojego mieszkania. Zgodziła się i przysięgam, gdyby mogło serce wyskoczyłoby mi wtedy z piersi.

Ona:
Po wyjeździe brata wszystko wróciło do normy. Andrzej przesiadywał u mnie, albo ja u niego. Był tylko jeden problem: zazdrość. Nie raz, nie dwa docinałam mu z tego powodu. Na co oczywiście się obrażał i Karol musiał interweniować. Nie inaczej było dzisiaj. A zegar nawet nie pokazał godziny dziesiątej przed południem.
 - Męczy mnie to – wyznałam Karolkowi moje myśli. – Andrzej nawet nie ma porządnych podstaw do zazdrości!
 - Spoko Mała Księżniczko – przytulił mnie. – W końcu mu przejdzie.
 - Oby – przewróciłam oczami. – Bo nie wytrzymam. Dobra, idę na wykłady.
Karol poszedł do siebie, a ja zamknęłam mieszkanie i zarzuciłam plecak na jedno ramię. Telefon schowałam do kieszeni i udałam się na przystanek. Wolnym krokiem przemierzałam bełchatowskie ulice. Patrząc na zegarek dowiedziałam się, że mam jeszcze piętnaście minut na autobus i pół godziny do wykładów. W końcu nie musiałam się spieszyć. Jednak następne wydarzenia odebrały mi umiejętność szybkiego reagowania. Poczułam tylko jak ktoś zrywa mi plecak z ręki. Nim zdążyłam zareagować mężczyzna rzucił się w pościg. Zaraz za nim pewna blond czupryna, która dopadła mojego „oprawcę” i odebrała mu moją własność. Jednak sam zbir uciekł.
 - Jeśli twoim zdaniem na tym polega ratowanie świata, to radzisz sobie całkiem nieźle – przecież zwykłe „Cześć” było przereklamowane.
 - Dziękuję – powiedział Kacper.
 - Skąd wiesz, że to komplement? – w międzyczasie sprawdziłam plecak. Nic nie zginęło.
 - Nie mogłabyś mi w tej sytuacji nie prawić komplementów, uratowałem twój dobytek – zaśmiał się.
 - Chyba jest w tym trochę racji – zamyśliłam się. – Muszę zgłosić próbę kradzieży… poczekaj.
Zadzwoniłam do koleżanki z zajęć prosząc o dyskretne przekazanie profesorowi, że mnie nie będzie. Jedna sprawa załatwiona.
 - A tak na serio to dziękuję – powiedziałam Kacprowi, który ciągle mi towarzyszył. – Mały, wielki Kacprze.
 - Jesteś chyba jedyną osobą, która zwraca się do mnie po imieniu- uśmiechnął się
 - Nie jesteś przyzwyczajony do swojego imienia? – zdziwiłam się.
 - Wiesz, wszyscy ciągle Piechu, Piechocki, Piecho – zaczął wyliczać. – Da się odzwyczaić.
 - Nie wątpię – popatrzyłam na niego. – Poczekasz na zewnątrz?
 - Jasne – uśmiechnął się.
Po tym zapewnieniu weszłam do gmachu komendy, gdzie przebywali stróże prawa.
***
 - I po wszystkim – podsumowałam.
 - Nie dzwonisz do Andrzeja? – zakpił Kacper.
 - Nie – odparłam chłodno. – Nie będę mu zawracać głowy, bo nie mam pojęcia, czy jedzie, czy nie.
 - Nie było tematu! – uniósł ręce. – Mogę cię gdzieś zaprosić?
 - Paniczu, czyżbyś chciał bym poznała tajniki twego domostwa? – zaśmiałam się.
 - Droga pani – wszedł w rolę. – Jeśli usilnie nalegasz spełnię twoją prośbę. Natenczas jednak pragnę zaprosić cię na trunek, którym to raczysz parzyć me ciało od czasu do czasu.
Zarumieniłam się momentalnie. Moja wina, że z równania ja + Kacper + kawa zawsze wychodzi katastrofa? Czekaj, czekaj. Czyli ja + Kacper – katastrofa wychodzi kawa? Czasami matematyka w codziennym użyciu mnie przeraża.
Udaliśmy się do kawiarni, gdzie udało mi się uniknąć zachlapania ubrania mojego kompana czarnym naparem. Byłam z siebie naprawdę dumna. Kacper chyba również był zadowolony. W pewnym momencie podszedł do nas Michał Winiarski z nietęgą miną.
 - Piechu, musimy omówić taktykę na najbliższy mecz – i zniknęli na chwilę.
Pokręciłam głową, ale poczekałam na Kacpra, który najwyraźniej się tym nie przejął.
 - Miło się spędza z tobą czas – powiedziałam.
 - Ile się wykosztowałaś na te słowa? – zaśmiał się.
 - Kawa rozwiązuje mi język – zawtórowałam mu. – Lepsza niż wino.
 - Ciekawe ilu rzeczy mógłbym się jeszcze dowiedzieć – odparł.
 - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – puściłam mu oczko.
 - W takim razie, mogę zaprosić cię do swoich czterech ścian – powiedział. – Oczywiście w ramach tego, że ja byłem u ciebie jakiś czas temu.
 - Tylko winny się tłumaczy – zaśmiałam się, ale przystałam na jego propozycję.

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 11

Ona:
Kilkanaście lat wcześniej:
 - Mamo, mogę zaprosić dwóch kolegów? – spytał Kuba.
 - A kto to? – spytałam ciekawsko.
 - Nie znasz – burknął brat.
 - Kuba – powiedział tata.
 - Andrzej i Karol – odparł brat. – Poznałem ich na treningu.
 - No dobrze, zaproś ich – powiedziała mama. – Ale zajmiecie się Anitą.
 - Jestem duża! – zaprotestowałam. – Sama mogę się sobą zająć!
 - Masz siedem lat! – potargał mi włosy brat. – Zajmę się nią.
***
 - Jestem Karol – podał mi rękę młodszy z nich.
 - A ja Andrzej – uśmiechnął się drugi.
 - Anita – kiwnęłam głową i podeszłam do Kuby.
 - Nie wstydź się Niśka – szepnął. – To moi kumple, dobrze będzie.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i poszłam do pokoju brata, gdzie przebywali chłopcy.
 - Ile masz lat? – spytał Karol.
 - Siedem – uśmiechnęłam się dumnie. – Od dwudziestego ósmego lutego!
 - To twoje urodziny? – spytał Andrzej.
 - Nie – powiedziałam. – Urodziłam się dwudziestego dziewiątego lutego.
***
 - Uważaj Karol – zaśmiałam się niosąc śniadanie naszej czwórce.
 - Dzięki Anita – wyszczerzył się Kłos z wdziękiem. – Pyszne kanapki.
 - Ostatnie z podróży – powiedziałam. – Od jutra lecimy na włoskim żarciu.
 - Ja tam nie mam nic przeciwko pizzy – zaśmiał się Kuba.
 - Jedzenie włoskie to nie tylko pizza – zawtórował mu Wrona. – Poza tym nie wiem czy nam kasy wystarczy.
 - Co ma nie wystarczyć – wzruszyłam ramionami. – Jeśli zabraknie to się znajdzie inne wyjście.
 - Skąd masz pewność? – zdziwił się Karol.
 - Halo, przejechaliśmy już pół Europy autostopem – uśmiechnęłam się. – Uda się.
 - Też tak myślę – Andrzej objął mnie ramieniem, a moje siedemnastoletnie serce fiknęło koziołka. Posłałam mu wesołe spojrzenie i wgryzłam się w kanapkę. Chyba właśnie ten stan nazywa się nastoletnim zakochaniem. Ale nie mam co liczyć. Ma dziewczynę. Jestem jego przyjaciółką.
 - Wiecie co? – zaczął Kuba. – Jesteśmy zgraną ekipą. Wypijmy ten toast mineralką za najlepszych przyjaciół świata, czyli za nas.
 - Za nas – uśmiechnęłam się do wszystkich po kolei.
Chociaż byłam z nich najmłodsza (siedem lat różnicy między mną, a Kubą i Andrzejem i sześć z Karolem) czułam się z nimi dobrze. Mogłam ich nazwać przyjaciółmi. Mogliśmy na sobie polegać. Przez te nota bene dziesięć lat zdążyliśmy się poznać jak stare konie i wystawić przyjaźń na wszelkie próby. Jak na razie wszystko wychodziło na plus.
 - To jak, na moje najdłuższe w życiu wakacje, gdzie jedziemy? – zaśmiałam się.
 - Północna Ameryka – powiedzieli chórem chłopcy.
 - Ok, nie jest źle – zaśmiałam się.
 - Wiecie co? – zapytał Karollo. – Chcę, żeby to nigdy się nie zmieniło.
 - Będzie się zmieniać – powiedziałam. – Nie będziemy cały czas tacy sami. Zmieniamy się. Na lepsze, musimy to zaakceptować.
 - Ale niech nasza przyjaźń zostanie tak jak jest – powiedział Kuba.
***
Wieczorem postanowiliśmy posiedzieć i powspominać stare, dobre czasy.
 - Tyle mamy razem zdjęć – złapał się za głowę Karol. – Kiedy wy je robiliście?
 - Nie pamiętasz? – zaśmiał się Kuba. – Przy każdej okazji!
 - Pamiętam większość z nich – przyznał. – Ale to i tak szok.
 - I za ten szok Karolka wypijmy – Andrzej uniósł kieliszek z krwistoczerwonym płynem. – Za błędy i dobre decyzje, za naszą przyjaźń, za wszystko, co ofiarował nam Bóg.
 - Za to jak jest – dodałam.

On:
Film, na który się wybraliśmy faktycznie był świetny. Wracałem do domu w bardzo dobrym humorze po tych kilku godzinach spędzonych z Winiarskim i Uriarte. Drzwi windy otworzyły się i skręciłem w prawo, by dojść do drzwi mojego mieszkania, zupełnie nie spodziewając się tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Nie spodziewałem się, że zobaczę tam Ją. Ciepły, elektryzujący dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, kiedy zobaczyłem burzę jej czerwonych loków, jej drobne ciało. Znieruchomiałem, sam nie wiem, czy ze zdziwienia, czy poprzez owy dreszcz, który przemienił się w mrowienie. Moje serce zabiło sto razy szybciej, kiedy odwróciła się, a nasze oczy się spotkały.
-Piechocki!- krzyknęła i rzuciła mi się na szyję
Przytuliłem ją bardzo mocno pozwalając by oparła głowę o mój tors. Staliśmy tak przez chwilę zwykłym ułożeniem ramion opowiadając sobie o wszystkim, co dla nas ważne, o tęsknocie, radościach i smutkach. Tak wiele mówiliśmy wtedy bez użycia jakichkolwiek słów.
-Co tu robisz? – powiedziałem prawie szepcząc
-Chciałam cię odwiedzić- odparła uśmiechając się, w taki sam sposób, jak wtedy, kiedy się poznaliśmy
Kilka lat wcześniej:
Czułem się właśnie, jakby wybrali mnie siatkarzem roku, jakbym był Mattem Andersonem, Wilfredo Leonem albo Krzysztofem Ignaczakiem. Miałem siedemnaście lat, rozwichrzone włosy i najnowsze model moich ulubionych sportowych butów kupionych właśnie z tej okazji. Dzisiaj miałem mieć pierwszy profesjonalny trening siatkarski w profesjonalnym klubie, moim klubie. Byłem z siebie dumny, jak nigdy wcześniej i czułem, że rodzice podzielali moje emocje, to tylko dodawało mi energii i zapału. W moim życiu otwierał się nowy rozdział i chyba oficjalnie przyjąłem siatkówkę, jako źródło mojego wyżywienia przez najbliższe dwadzieścia lat. Podążałem dziarskim krokiem w stronę hali. Częstochowa była malowniczym miastem, którego centrum niewątpliwie stanowiła Jasna Góra, miejsce, gdzie kolana same zginają się pod człowiekiem z szacunku i czci. Było widać, a czasem niestety także czuć, że to miasto przemysłowe, ale dzisiaj nic nie było w stanie zepsuć mi humoru, absolutnie nic. W pewnym momencie zobaczyłem przed sobą młodą dziewczynę, na oko w moim wieku. Burza czerwonych loków złośliwie poganiana przez wiatr, co raz zasłaniała jej twarz. I oczy, niebieskie, jakby ktoś wlał ocean w zwykłą tęczówkę. Poczułem, jak moje serce przyspiesza, nie mogłem oderwać od niej wzorku, a jej widok dosłownie zaparł mi dech w piersiach. Mimowolnie przystanąłem i naprawdę do tej pory nie wiem, dlaczego ludzie to robią, kiedy zobaczą kogoś, kto naprawdę im się spodoba. To nigdy nie może skończyć się dobrze. Chociaż sam nie wiem, jak było w moim przypadku. Nagle poczułem, jak coś dosłownie parzy mnie w ramię i na pewno nie było to słoneczny żar, czy cokolwiek takiego. Odwróciłem się i zobaczyłem za sobą elegancko ubranego mężczyznę około pięćdziesiątki. Wyglądał, jakby śpieszył się na biznesowe spotkanie. Ulokował we mnie swoje spojrzenie. Widziałem jednoczesny żal i złość i naprawdę nie miałem pojęcia, co się z chwilę stanie.
-Przepraszam- powiedział lekko gburowatym tonem mężczyzna ostatni raz spoglądając na rozległą plamę po kawie na mojej bluzie- Śpieszę się- dodał wymijając mnie
Popatrzyłem w jego kierunku zdezorientowanym wzrokiem, sam nie wiem, czy nadal oszołomiony dziewczyną, czy całą sytuacją.
-Uważaj, jak chodzisz. Nie wszyscy lubią przystawać w połowie drogi, aby pomyśleć nad swoim życiem, jak ty- uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że miałem wrażenie, jakby ktoś właśnie wmurował moje stopy w chodnik
-Wcale nie…- wydukałem- Spieszę się- dodałem powtarzając te słowa w równie beznadziejnym momencie, co spotkany wcześniej mężczyzna
Oprzytomniałem i ruszyłem w dalszą drogę jeszcze kilka razy oglądając się za dziewczyną.
***
Później wszystko potoczyło się wręcz machinalnie. Spotkałem ją w szkole, w której miałem dokończyć swoją edukację. Chodziła do równoległej klasy. Dosyć szybko dowiedziałem się, że ma na imię Zosia. Potem w ruch poszli wspólni znajomi i dwa miesiące po pamiętnym spotkaniu siedzieliśmy razem z kilkoma innymi osobami, jako paczka kumpli w kinie oglądając film, na którym nie mogłem się skupić, bo siedziała obok mnie. Do końca roku staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, do teraz nie przestałem marzyć o tym, by być dla niej kimś więcej.
***
Siedzieliśmy w moim salonie pijąc herbatę, opowiadając sobie o wszystkim, co wydarzyło się w naszym życiu. Nie pytałem o sprawę z Facundo, chociaż lekkie ukłucie zazdrości ciągle pojawiało się w moim sercu na wspomnienie tamtego wydarzenia. Od kiedy weszliśmy do mieszkania nie nastała nawet kilkusekundowa chwila ciszy, ale czuć było między nami wyraźną granicę, już je było jak kiedyś.
-Pamiętasz tę polanę, na której spędzaliśmy całe popołudnia? – zapytała, a ja pokiwałem głową- Robią tam teraz jakieś osiedle. Może gdybyśmy byli całą paczką, to zorganizowalibyśmy jakiś protest, przywiązali się do jakiegoś drzewa, a jak zostałam sama, to nie mam nawet, co zaczynać- zaśmiała się
Odpowiedziałem jej tym samym i popatrzyłem na nią spokojnie.
-A jak tam twoje studia?- zapytałem po chwili
-Radzę sobie- pokiwała głową- Bywa ciężko, ale ogółem jestem zadowolona- odpowiedziała
Widziałem po jej twarzy, że coś jest nie tak, chciała mi o czymś powiedzieć, ale wstydziła się, może bała się, jak zareaguję.
-O co chodzi?- spytałem czule
-Co? Nic, nic- powiedziała wpatrując się w kubek z herbatą
-Przecież widzę- złapałem ją za rękę
-Poznałam fantastycznego faceta, Kacper, nazywa się Adam…- urwała patrząc niepewnie
Cofnąłem rękę, jakbym właśnie boleśnie się oparzył. Poczułem, jak coś we mnie pęka i cały rozpadam się na kawałki, ale to nie było gwałtowne ani nawet tak bardzo bolesne, jak myślałem, że mogłoby być.
-Więc dlaczego z nim teraz nie jesteś? – powiedziałem dosyć ostro
-Chciałam się spotkać, rozwiać wszelkie swoje wątpliwości, pogadać –westchnęła –To nic między nami nie zmienia, prawda?
-To nie ma czego zmieniać- odparłem poważnie i właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, jak głupi byłem przez te lata, kiedy uganiałem się za nią nie robiąc nic konkretnego, jakbym czekał, że sama wpadnie w moje ramiona

Chwilę później dotarło jednak do mnie coś jeszcze. Zmieniliśmy się nieodwracalnie, już nigdy nie będzie, jak kiedyś, chociażby dlatego że jej myśli dotyczą nijakiego Adama, a mój świat nieoczekiwanie i bez jakiegokolwiek pozwolenia zaczyna rysować się wokół pewniej dziewczyny od kawy.

sobota, 5 marca 2016

Rozdział 10

On:
Jedyny wolny dzień w tygodniu nie zapowiadał się zbyt fascynująco. Siedziałem na kanapie i oglądałem jeden z ulubionych seriali co jakiś czas popijając  herbatę. Moje plany na resztę dnia bynajmniej nie zakładały podboju świata, chciałem tylko trochę posprzątać w domu. Nie spodziewałem się, że ktoś postanowi zweryfikować celność moich pomysłów wstawiając swoje propozycje. Jeżeli mam być szczery, to kompletnie mi to nie przeszkadzało. Charakterystyczne dźwięki mojego ulubionego ostatnio kawałka przerwały najciekawszy moment oglądanego przeze mnie filmu.
-Piechu, kumplu najlepszy!- zaczął znany mi doskonale głos, którym jeszcze kilka lat temu oznajmił, że nie ma już jedynki
-Nie, Winiarski, nie zwalicie mi się na chatę, jak tydzień temu, żeby pograć na moim PlayStation- odparłem
-My? – zapytał zdziwiony- No co ty, ale do rzeczy. Masz jakieś plany na dzisiaj?
Oto padło pytanie czysto retoryczne. Cokolwiek bym nie odpowiedział, wciągną mnie do jakiegoś szalonego planu.
-Właśnie miałem dzwonić, czy planujecie może podbić świat, bo chętnie bym się przyłączył- uśmiechnąłem się mówiąc te słowa
-Wspaniale- usłyszałem w odpowiedzi- Spotkajmy się pod Niedźwiedziem za godzinę- dodał, po czym automatycznie się rozłączył
Po raz ostatni popatrzyłem na brudne naczynia w zlewie i poszedłem się wyszykować.
***
„Niedźwiedź” to nic innego, jak mała kawiarnia, w której jesteśmy już stałymi klientami. Trzeba przyznać, że robią tu najlepszą kawę w Bełchatowie. Taką, jak ta tutaj Anita mogłaby wylewać na mnie codziennie, chociaż byłoby to ogromne marnotrastwo. Przystanąłem przy budynku, ale nikogo jeszcze nie było. Rozejrzałem się po ulicy. Obok mnie przejechał samochód wyglądający, jak popularny kilka dekad temu „ogórek” wymalowany w barwach Skry i Resovii. Uniosłem brwi do góry nie mogąc wyjść ze zdumienia. Kibice obu klubów raczej nie zawarli traktatów pokojowych i nie wyjeżdżają w Bieszczady na kilka tygodni, więc kto mógłby jeździć czymś takim? Pokręciłem głową z niedowierzaniem i akurat zobaczyłem zbliżających się Winiarskiego i Uriarte, moich aktualnie, chyba najlepszych kumpli, przynajmniej większość czasu spędzamy razem, a kiedy planujemy zrobić coś wybitnie ciekawego, to zawsze dzwonimy właśnie do siebie. Uśmiechnąłem się na ich widok, a oni odwzajemnili mi tym samym, przybiliśmy sobie piątki na przywitanie i już wtedy wiedziałem, że musiało im się bardzo nudzić, jeżeli wymyślili coś tak głupiego.
-Co? – zapytałem zaskoczony, kiedy wtajemniczyli mnie w swój plan- Jesteście nienormalni!
-Posłuchaj, to, że z tamtą dziewczyną nie wyszło, to trudno. Tego kwiatu… sam dokończ. Za pierwszym razem chybiliśmy, przyznaję się. Zeswatanie cię z dziewczyną Wrony, to bardzo zły pomysł, ale rozejrzyj się! Tyle ładnych dziewczyn, na pewno ci jakąś znajdziemy! – przekonywał mnie Winiarski wyraźnie gestykulując
-Naprawdę nie potrzebuję waszej pomocy w tej kwestii, potrafię poradzić sobie sam.
-To jakoś słabo ci idzie, skoro ciągle nikogo nie masz- do rozmowy wtrącił się Uriarte
-Widocznie nie znalazłem jeszcze odpowiedniej dziewczyny – wzruszyłem ramionami
-Dlatego pomożemy ci szukać! – powiedzieli chórem
-Zajęlibyście się swoim życiem, co? – zaczynali mnie już denerwować
-O! tamta jest super! – krzyknął Winiarski i popchnął mnie w stronę uroczej, niskiej blondynki
Zaskoczona i wyraźnie wkurzona moim nieeleganckim zachowaniem popatrzyła na mnie wzrokiem, który mroził krew w żyłach i odeszła, nim zdążyłem wydukać najprostsze: „przepraszam”.
-Zwariowałeś?!- rzuciłem w stronę Michała- Zaraz zaczną pisać, że jakiś wariat chodzi po Bełchatowie- pokręciłem głową
-Wyjątkowo- zaczął Uriarte – zgodzę się z Piechem- dodał uśmiechając się żartobliwie
-W takim razie, może spróbujmy wypatroszyć niedźwiedzia - Winiarski wzruszył ramionami w geście zrezygnowania
Popatrzyliśmy się po sobie z Uriarte, jakbyśmy właśnie dowiedzieli się o powodzi na Saharze, a lekko zdegustowany naszą niedomyślnością Winiarski kazał nam iść za sobą.
Po chwili siedzieliśmy już przy naszym ulubionym stoliku w jakże uroczej kawiarni, a obsługa nawet nie pytała nas o zamówienie, tylko po porozumiewawczym skinieniu głowy zaczęła robić nasz ulubiony, czarny napój.
-Tak między nami, to sądzę, że gdyby nie Wrona, miałbyś tę dziewczynę w garści- odezwał się Uriarte
-Jesteście monotematyczni- zaśmiałem się jednocześnie czerwieniąc się na wspomnienie o Anicie
-Jak się mówi A, to trzeba powiedzieć też B- odparł Winiarski – No, ale jak to mówią dziewczyna to stan przejściowy – tym razem wszyscy z nas uśmiechnęli się szeroko
-Znają się od lat, wątpię, żeby to było chwilowe- powiedziałem po chwili
-Skąd o tym wiesz? – spojrzeli na mnie podejrzliwie
-Byłem u niej któregoś dnia- uśmiechnąłem się zawadiacko widząc ich miny
-Chyba nie chcesz odbić dziewczyny Andrzejowi…- wydukał Michał
-Nie mieszam się w cudze związki, spokojnie – dodałem i upiłem łyk przyniesionej chwilę wcześniej kawy – A teraz zajmijmy się czymś, co nie jest szukaniem mi miłości życia
Nastąpiła chwila ciszy między nami, każdy myślał, co moglibyśmy robić przez kolejne kilka godzin, skoro pierwsza propozycja spotkała się z moim odrzuceniem. Być może uspokoiłem ich wspominając o wizycie u Anity albo wręcz przeciwnie zaczną nosić apteczkę na spotkania ze mną, na wypadek, gdyby Wrona chciał zmiażdżyć mi nos. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-A może ta w szatynka w rogu?- zaczął znowu Uriarte

-W kinie grają świetny thriller- udałem, że nie słyszę Nico – Poradzę sobie- dodałem, jednak odpowiadając na jego zaczepkę – A Wrona nie powinien zmiażdżyć mi nosa, bo co do jego dziewczyny nie mam absolutnie żadnych planów- pokręciłem głową dopijając ostatni łyk kawy i wstałem, by zapłacić.

Ona:
 - Nie patrz, nie patrz – Kuba mnie nawigował. – Ooo… możesz otworzyć oczy.
 - Chłopaki, ja was… - przerwałam wpół zdania. – Co. To. Jest?
 - To moja droga – zaczął prezentację Karol – jest nasz ogórek, którym to będziemy jeździć na nasze eskapady!
 - Zrzuciliśmy się na niego i oto jest – powiedział Andrzej.
 - Udało nam się go przerobić, naprawić i w ogóle – dodał Kuba. – Jest idealny na nasze podróże.
 - Super – uśmiechnęłam się. – W takim razie przejedziemy się?
 - Jasne – Karolek zamachał kluczykami. – Ja prowadzę!
Zaraz też jechałam przez Bełchatów najdziwniejszym wozem na świecie. Cały był w barwach Resovii i Skry. Kolory przez siebie przechodziły i naprawdę nieźle to wyglądało. Do tego gdzieś na drzwiach była wypisana nasza sentencja „Dojdziesz tam, gdzie chcesz, a nie tam gdzie masz granice”. Można powiedzieć, że było to nasze hasło przewodnie jeśli chodzi o podróże. Nie mieliśmy ograniczeń. Zwiedziliśmy dwie trzecie świata autostopem. Byliśmy już w obu Amerykach, Australii i części Azji. Nawet jeden dzień byliśmy w Korei Północnej. Tylko w ambasadzie polskiej, ale to nic. Najlepiej czułam się w Peru i Japonii, choć nie chciałabym tam mieszkać. Polska to mimo wszystko moja ojczyzna i moje miejsce. Osobiście dałabym jeszcze dwa napisy: „Dom masz tam, gdzie masz serce” i „Nie ważne gdzie, ważne z kim”. Jednak z moich rozmyślań wyrwał mnie Andrzej.
 - Co u ciebie robił Piechocki? – spytał podejrzliwie.
 - Nie Piechocki, tylko Kacper – powiedziałam. – Znowu zalałam mu bluzę kawą i mu ją uprałam, a on czekał aż to zrobię. W sensie pralka, nie ja, ale to nie ważne.
 - Tylko to? – uniósł brwi.
 - Kuba, zamorduję cię, jeśli jeszcze raz przez twoje gadanie będę przesłuchiwana – zaśmiałam się. – Tak Andrzejku, tylko po to.
 - O czymś nie wiem? – spytał brat.
 - Nie, w sumie nie – powiedziałam. – Andrzej nie przepada za Kacprem i tyle.
 - Mam prawo go nie lubić! – potrząsnął głową środkowy.
 - Masz, masz – zaczął Karol. – Ale czym to jest uzasadnione?
 - I ty Brutusie! – zakrzyknął.
 - Nie krzycz na kierowcę! – parsknął brat. – A ty Kłos, skup się na drodze.
 - Nie naskakujcie na niego! – zaśmiałam się. – Nie martw się Karolku, ja cię obronię!
 - Tobie jednej na mnie zależy – zaczął rzewnie mówić Karol. – Nie mogę mieć do nich za grosz zaufania, za grosz!
 - Takie życie – parsknął Andrzej.
 - Nie fochaj się – upomniał go brat. – Kacper to tylko jej znajomy.
 - Zaczynasz mądrze gadać – pokiwałam głową. – Ile masz zdjęć?
 - W sensie z dziś? – uśmiechnął się. – Już całkiem sporo. W tym tego całego Kacpra.
 - Uwielbiam twoje zdjęcia z zaskoczenia – przytuliłam go. – Tylko po co?
 - Bo ma niezłe rysy – odparł Kuba. – Oczywiście nie tak szlachetne jak Andrzej.
Parsknęłam śmiechem. Taka właśnie była nasza przyjaźń. Dogryzanie, złośliwości, żarciki, cięte riposty… i chyba to było najcudowniejsze.
 - Andrzej? – spytał brat.
 - Co? – spytał zainteresowany.
 - Obiecaj mi jedno, ok? – powiedział. – Jeśli zerwiecie – tu popatrzył na nas – nie róbcie dwóch frontów. Chcę, żeby nasze eskapady się odbywały.
 - Spoko – powiedział Andrzej z uśmiechem. – A ty Anita?
 - Zawsze możecie na mnie liczyć – uśmiechnęłam się. – Gdy zerwiemy, tak jakby nie było tego okresu!
 - Amen – dodał Karol ze śmiechem.

piątek, 22 stycznia 2016

Uwaga!

Jeśli ktoś nie przeczytał postu na komedii, powtórzę się.
Rozdział będzie za jakiś tydzień. Ogarnięcie się w liceum zajmuje trochę czasu ^^. Nie martwcie się. Przez ferie postaramy się zrobić jako taki "zapas". Do napisania!
Jully i Cichutka :)